starczy majątku, bo człowiek bez pieniędzy jest zerem i nie wart kopnięcia. Dora próbowała go przerobić z początku ze słodyczą potem co raz energiczniej tłómaczyła mu swe poglądy na świat i życie, jakkolwiek czasem młodzieńczo naiwne, lecz zawsze szlachetne i czyste.
Ryszard czasem przyznawał jej słuszność, podziwiał ją nawet i wówczas czcił Dorcię, ubóstwiał. Ale innym razem wyśmiewał te ich poważne rozmowy, zwąc je morałami.
Dora nie bardzo wiedziała jak z nim postępować, ale niepokoił ją.
Denhoff nie pamiętał swych rodziców; z domu od opiekunów wyjechał wcześnie na nauki za granicę, gdzie mniej się uczył, a za to hulał klasycznie. Wśród wiru życiowego doznał wielu rozkoszy, smakował różnych wzruszeń, emocji, znał wszelkie nastroje, prócz rodzinnych czułości przy domowem ognisku. Tęsknił do tego uroku przeczuwając go w życiu cichem, zadomowionem, bez zgiełku i wrzawy, w życiu, gdzie może brak jaskrawych ognisk i wyskokowych podniet, ale gdzie jest stały, bardzo jasny i bardzo ciepły, dobry promyk nie gasnący. Ten rodzaj nowy istnienia poznał już w Worczynie, teraz miał go w Olchowie i stał się jakby jego akcjonariuszem. Zatonął w swojskiej, idylicznej metamorfozie swego bytu i wsłuchał się z zachwyceniem w liryczną nutę nowej pieśni...
Poddawał się z lubością jej sielskiej melodji i wówczas czuł, że jest lepszym; Dora była mu nie tylko upragnioną dziewczyną lecz i jego aniołem. Przesiąkał jej słodyczą, czcił jak bóstwo. Nie wytrwał jednak długo w tem zbawiennem dla siebie przeistoczeniu. Nadlatywał doń swawolny powiew z innego świata, czasem ostry i zły, złością demoniczną, czasem upalny, jak samum z pustyń arabskich; duszny wicher żądz, dalekich od wszelkich anielskości. W chwilach takich drażnił zwykle Dorcię i jej matkę, bo dowodził niesłychanie i bluźnierczo o rzeczach powszechnie świętych, szydził, drwił bez litości ze wszystkiego co dla tych kobiet było dogmatami życiowemi. Doprowadzał do łez Dorę i sam, widząc ją płaczącą, trząsł się nerwowo, wybiegał samotnie w pole, wściekły na siebie, ale trwał w takich sprzecznościach, jakby z zamiłowaniem. O, Wodzewie zapomniał... gdy go pani Zborska prosiła by wglądał więcej w interesy majątkowe, Denhoff czuł się dotkniętym. Zapewnił już raz kategorycznie, że sam nie lubił być kontrolowanymi i nikogo, przez wrodzony instynkt delikatności, nie chce kontrolować. Dał przytem do zrozumienia pani Zborskiej, że odczuwa w jej radach troskliwość macierzyńską o przyszły los Dory, ale że los ten bierze wyłącznie na siebie i poradzi sobie doskonale.
— Zresztą może z Dudusią znajdziemy się kiedy pod płotem, to nie jest wyłączone — dodawał w formie domyślnika, niezbyt przykrego.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/130
Ta strona została skorygowana.