— No, więc już jedna para z wakacyjnych wczasów rozbita. Teraz kolej na następne.
Słowa te zrobiły przykre wrażenie, Dora zmieniła się na twarzy, a pani Zborska rzekła.
— Czy i sobie i Dorci pan to również przepowiada?
— A czemóż by nie? — atakował Ryszard — ten roki jest burzliwy, same awantury — afhykańskie, jak mówi Skórski. Ja przepowiadam, że ani jedna z par, które w Worczynie w tym roku rozpoczynały miłosną żeglugę nie dopłynie do portu. Taki już feralny rok! Narobi się mnóstwo Robinsonów Cruzoych, Cruzoowych, bo będą same katastrofy na owym erotycznym oceanie. Jeden Cruzoe już jest rozbitkiem.
Dora niespodziewanie rozpłakała się i uciekła z ganku, za nią podążyły siostry, ale Denhoff został. Twarz mu drgała nerwowo, rzekł z lekkiem odcieniem sarkazmu.
— Jest! Voilá. Sans rime et sans raison. Pierwsze wzburzenie fal! Jeśli tak pójdzie dalej to przeczuwam, że rychło wyrzuconym zostanę na bezludną wyspę... swego Wodzewa. Czy jestem złym wróżbitą, proszę pani? — zwrócił się do pani Zborskiej.
— Jest pan tylko nieciekawym narzeczonym i nie kocha pan Dorci.
— Ja nie kocham Dorci? To oryginalne! Takiego zarzutu niespodziewałem się usłyszeć.
— Ale postępowaniem swojem stale pan stwierdza mój wniosek.
— O! do moich postępków, różnych, proszę się przygotować, nam ich zapas duży; jestem nie obliczalny w skutkach.
— To znaczy?!..
— Ha! Niech sobie każdy rozumie jak chce, zostawiam co do tego zupełną swobodę.
— Panie Ryszardzie, pan chyba sam nie pojmuje jak jego słowa dziwnie brzmią. Więc cóż pan myśli, że Dorcia zniesie pańskie kaprysy i będzie im powolną?
— Sądzę, że tak, dla utrzymania harmonji jest to niezbędnem.
— Ależ pan sam mąci ją, tę harmonję. Pan wywołuje zawsze jakieś dysonanse. Czem się to skończy?
— Rozlecimy się na dwie strony świata; i już! Taka kombinacja wcale nie jest rzeczą trudną do spełnienia.
— Pan to mówi tak lekko?!
— Bo przedmiot sam jest lekki. Cóż tam narzeczeństwo? Puch, wiatr! Ciężkiem jest dopiero małżeństwo, proszę pani i dlatego, chcąc je dźwigać trzeba się uzbroić w Herkulesową siłę. A ja przypominam raczej Zefira, niż topornego Herkulesa. Prawda? — uśmiechnął się zabawnie.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/145
Ta strona została przepisana.