władzom, lub luźnym oddziałom wojsk grasujących po wsiach. Podejrzanych indywiduów włóczyło się mnóstwo. Przejeżdżając przez małą, żydowską mieścinę, Denhoff gonionym był przez rozjuszony, cuchnący tłum miejscowych socjałów. Ciskano za nim kamieniami, wrzaski ohydne bundystów huczały dokoła i tylko szybkonogie angliki, wypuszczone cwałem, uratowały Denhoffa od gorszej przygody.
W Wodzewie zastał przerażenie. Wroński opowiadał mu, że służba widuje w parku obcych ludzi, którzy tak się zachowują, jakby chcieli dobrze zapamiętać miejscowość, że jest obawa napadu, bo te „sobacze mordy“ nie bez ukrytej myśli zakwaterowali się na okopach.
Denhoff był wesół, żartował z Wrońskiego i wieczorem wziąwszy browning w rękę poszedł do parku na owe „sobacze mordy“. Służbę oczarował swym bohaterskim czynem, ale Wroński mniej ufał w odwagę „panicza“ i gdy ten powróciwszy oznajmił z brawurą, że park jest pusty i bezpieczny, rządca rzekł tylko.
— Ba! bo oni spacerują w głębi, nie koło figury Matki Boskiej; tam to: i ja bym ich z okna widział.
Otrzymał na to niechętne spojrzenie zwierzchnika, ale mimiczne bez słów.
W Worczynie panowało także wzburzenie spowodowane oczekiwaniem wypadków. Pan Turski namiętnie wertował dzienniki, cały pochłonięty bieżącą chwilą. Wieczorami czytano gazety głośno w obecności wszystkich. Ira była lektorką. Od kilku dni już przebywał tu Rymsza, zatrzymany kolejowym strejkiem. W tym jednakże wypadku unieruchomienie pociągów, przydało się, bo i Rymszę i Ziulę wcale to nie zmartwiło. Denhoff widząc ich ciągle razem, zapatrzonych w siebie, rzekł do Iry.
— Że też to ludzie tacy są naiwni! kochają się, zaręczają, a potem...
— Potem żałują. Tak?
— No, zaraz żałują! Ale się kłócą... zrywają. Osinowski już uwolniony od tego szablonu.
— Jakto, więc oświadczył się Ani?
Denhoff opowiedział wszystko co zaszło w Olchowie, nawet nie pominął i własnej sprzeczki z Dorą.
— Żal mi Bolesława, lecz Ania postąpiła bardzo ładnie, tak nakazuje prawość — rzekła Ira.
— A co się tu święci? — Denhoff wskazał na Rymszę i Ziulę.
— Ach ci! Ano kochają się chyba poważnie? co zaś z tego wyniknie...
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/147
Ta strona została przepisana.