Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/15

Ta strona została przepisana.

malarka. A ten Maryś, mówią, że wielki demokrata, może nawet dziwak, to nie szkodzi. Zatem i tam będę.
— Dalej: Zapędy — Korzyckich.
O tak! Dom na stopie wielkopańskiej, rezydencja pyszna, hucznie i dworno. Głośne polowania, bale, zima w Warszawie, lub zagranicą. Mówią tam coś na nich..., hm! bardzo nie pochlebnie. Pewno zawiść! Ale jest córka, panna piękna i posażna. Starsza wyszła za hrabiego.
— Dalej: Połowice — Tulicka stara i nie ponętna, podobno Herod-baba. No, ale i to arystokracja. Będę.
— Tylemego — dziwaczny majątek i ten Paszowski, stary wiarus, zacofaniec! Ale bywa wszędzie.
— Eh! Ominę.
Chodzyń — Bronisław Perzyński. Obraca się wśród arystokracji, bogaty, niezbyt lubiany.
— Zobaczymy!
Jeszcze kilka mniejszych domów, Denhoff uznał za nie warte wzmianki. Postanowił być najpierw w Worczynie.
— Lubię patrjarchalność, nie zawsze, czasami. To ma pewien smak feudalny.
— Jadę, dziś, zaraz.
Wydał polecenie furmanowi, sam zaczął się ubierać z wielką starannością. Nie dla panny Ireny, broń Boże! Ale trzeba być zawsze gentlemanem i correct.
W odkrytym powozie, zaprzężonym w czwórkę w lejc pięknych anglików, jechał Denhoff uśmiechnięty, lubując się miękkiem kołysaniem kół na gumach, i widokiem świetnie ubranego stangreta. Rozglądał się wesoło po malowniczej okolicy, snuł szerokie, projekty, na podkładzie jednego pewnika.
— Będę tu pierwszym, bo oni wszyscy cóż tam takiego! Szlachta! Denhoffowie pochodzą z baronów. Czemu się nie legitymowali, nie pojmuję, zatracili tytuł. W każdym razie będę tu — „lumen in coelo“.
Doznał błogiego uczucia wyższości, pewną rozkosz w żyłach, pochodzącą z pogłaskania ambicji.
Spostrzegł jeźdźca naprzeciw.
— Kto to jedzie! — spytał.
— Młody pan z Turowa — odrzekł furman.
Denhoff rozparł się okazale na poduszkach powozu, poprawił binokle, przybrał minę pompatycznego lorda. Jechali krokiem z powodu wyboistej drogi.
Turski pohamował wierzchowca; z kłusa przeszedł w stępa. Z wysokości rosłego gniadosza, w ładnym rynsztunku, spojrzały na Denhoffa ciemno szare oczy z pod równych łuków brwi, patrzące śmiało, trochę drwiąco. Szczupła twarz młodzieńca o rysach szlachetnych, usta nieco swawolne, lśniące z pod zgrabnych wąsów, miały w sobie rasę aż wybitną, rasę cechu-