ności wobec władzy? Szukaliście guza i jest. Teraz to tyłka ubliżenie dla biskupa, że za entuzjastyczne powitanie go, wszyscy krzykacze będą siedzieli w areszcie. Więc powtarzam, że dla nas to kompromitacja, bośmy skarceni jak dokazujące dzieciaki, a dla biskupa nauczka, aby na drugi raz stanowczo nie pozwalał na urządzanie takich karkołomnych hec.
— Proszę ojca, biskup tego nie wymagał, to tylko zapał nasz rodowy, chęć uczczenia chwili wielce doniosłej, jaką był dla naszej okolicy ingres pasterski. Tu w tym kraju, gdzie każda skiba ziemi krwią zwilżona, gdzie przez tyle lat płynęły gorzkie łzy ludu, tu nagle błyska światło tolerancji. Blask jej olśnił oczy szarych mas, i oczy inteligencji, patrzącej przez szereg pokoleń na mękę tubylców. Czyż to nie mogło pobudzić nawet do szału? Chcieliśmy fakt szczęśliwy możliwie podkreślić, okazać jawnie, jak miłujemy nasze dogmaty, jak nasza religja jest nam drogią i jak potrafimy okazać to, witając na tej nieszczęsnej ziemi dostojnika kościelnego, który samem zjawieniem się tu niesie tłumom otuchę, po tylu pogromach.
Mój Marysiu, dobre to wszystko co mówisz, ale bezsensowne. Krzyk wznosić z powodu poważnych pobudek, to dzieciństwo. Można było całej ceremonji ingresu nadać ton właściwy.
— To znaczy?! — podchwycił Marjan.
— Bardziej odpowiadający charakterowi uroczystości — rzekł Turski.
— Czyli, że przyjąć biskupa cicho, bez zapału, z lękiem nawet i z oglądaniem się, czy nie stoją gdzie z boku żandarmi — mówił Maryś gorzko.
Nastąpiło milczenie. Pan Turski przybladł, oczy błyszczały mu niecierpliwością. Rzekł bezbarwnie.
— Jesteś krańcowy i nie umiesz traktować rzeczy w oświetleniu normalnem, zapaleńcem być łatwo. Skoro jednak stoisz na stanowisku obywatela kraju i filaru rodu Turskich, toś powinien wyzbyć się niezdrowych poglądów. Trzeba na życie patrzyć trzeźwo, takiem je widzieć, jakiem ono jest, nie zaś spoglądać nań z punktu widzenia egoistycznego, by dogadzać każdej fantazji, wylęgłej we własnej lub cudzej.... szałapuckiej głowie.
— Za pozwoleniem, ojcze! Egoizm jest wtedy, gdy ktoś dla własnej wygody wyzbywa się zapału, nie podlega żadnym porywom, tylko spokojnie wegetuje. To bezpieczniejsze, bez kwestji! Skoro okna pozamykane, znosić duszność, bez własnego impulsu, aby te okna poroztwierać i wchłonąć świeżego powietrza.
Gnić w stęchliźnie, nie tęsknić za światłem, za nowym prądem. Tego ja nie potrafię. Uważam sobie za zaszczyt, że mam pragnienia nowe i że do nich dążę.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/150
Ta strona została przepisana.