Słyszeliśmy płacz nietylko starców i kobiet, ale płacz mężów poważnych, których rozczulił wielki, pomnikowy dzień. I my z panem Turskim mieliśmy łzy szczęścia na powiekach; takie chwile są w życiu jedyne. Radujmy się, bracia, że żyjemy w epoce jasnej, bo słońce raz na zawsze rozdarło chmury...
W tem jakiś trwożny przyciszony głos odezwał się z gromady.
— Ktoś słucha pod oknem, widzę cień okrągłej czapki przy blasku z chałupy.
Nieprzyjemne uczucie owładnęło wszystkimi, może nawet wpełznął lęk, czający się w tych węgłach od lat wielu, jeszcze nie wypleniony. Ale pierwszy wystąpił Turski odważnie na spotkanie tej hydry.
— Nie trwóżcie się, niech... i... on słucha o naszem świętym dniu, on tu dziś nie wejdzie.
Denhoff opanowawszy chwilowe wrażenie dość niemiłe, wpadł znowu w inny zapał.
— Bracia! — krzyknął — zrobimy sami pochód narodowy tu, po wsiach! My będziemy w kraju pierwsi — co rozniesiemy pieśń naszą i łopot białych skrzydeł pośród zagród wieśniaczych, pośród pój i niw polskim ludem obsiadłych. Bracia! ja przywiozę ze stolicy sztandary, pójdą obywatele i włościanie, pójdą rzemieślnicy, wszystkich nas zgromadzi jedność serc, wspólna miłość, sojusz braterski! Czy zgadzacie się?!...
Szmer panujący od kilku minut w gromadzie buchnął teraz rozgłośną — wrzawą.
— Zgadzamy się! Zgoda! Tak, tak! A juści! Niech nas jasny pan dziedzic prowadzi! Pójdziemy z pochodem bez wsie i pola nasze ukochane!
— O la Boga! Ady już w okno zagląda! Cichajcie! — wrzasnął ten sam głos, co poprzednio, tylko przerażony.
Wszyscy mimowoli zdrętwieli, lecz Denhoff zły, że przerwano mu triumf, grzmiał dalej.
— Wyrzućcie tego trusia za to okno w którem strachy widzi, a my bracia bądźmy bez obaw, dokonamy wiekopomnego dzieła, przeprowadzim pochód nasz przez kraj, pieśnią naszą ukołyszem zbolałe dusze, łany zrosim łzami szczęścia. Hej bracia do czynu!
— Prowadź jasny panie, prowadź nas! — Ty nasz wódz!
— O tak mi mówcie „ty nasz wódz!“ nie żaden — jasny pan — nie ma jasnych panów; równość, wolność i braterstwo!!..
Turski trącił go w bok i rzekł trzeźwiąco.
— Panie, spokojnie! Nie wytrwa pan w tych ideach, więc lepiej o nich nie mówić.
— Jakto pan wątpi? Jestem duszą i sercem ich bratem.
— Ależ wierzę, tylko...
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/159
Ta strona została przepisana.