jącą dobry ród i kulturę. Spojrzeli sobie z Denhoffem oko w oko. Młody dziedzic starego polskiego nazwiska, i starej siedziby po ojcach, z młodym dziedzicem nowej forthny i obcego miana. Tak jakby typowo polska, rycerska brawura z luksusem w stylu moderne. Minęli się.
Denhoff uczuł nagle opadnięcie o kilka stopni ze swych ambitnych wyżyn, niezbyt miłe. Przed chwilą sformułowane pojęcie o swem stanowisku „lumen in coelo“ wydało mu się teraz przedwczesnem. Miał wrażenie szczupaka, który wpływając do sadzawki, w jego mniemaniu napełnionej samemi płotkami, spostrzega w niej nagle — złotego karpia.
— Ależ ten Maryś! Nie wygląda na demokratę. Rasowiec!
Turski minąwszy powóz, krócej wyraził swe spostrzeżenie. Podniósł trochę usta do nosa z drwiącym uśmieszkiem i szepnął bez komentarzy.
— Panicz!
Pokłusował ostro, poczem zaśmiał się.
— Ciekaw jestem jak go ochrzci Paszowski?
I przestał myśleć o Denhoffie.
Ten zaś wjeżdżał już w bramę Worczyńskiego dworu.