Ludzie jak zaczadzeni wyszli z kościoła, blask śnieżny lunął w oczy. Biały, szeroki, radosny.
Stanisław Rymsza idzie obok Ziuli, oboje są natchnieni.
— Gdyby to wszystko powróciło — westchnęła ona — nasze „urodzajne lata“, wówczas życie byłoby, pasmem szczęścia.
— A obecnie? — spytał on.
— Teraz szczęście skąpo błyska i... wybranym.
— Pani siebie do nich nie zalicza?...
— Niezupełnie. A pan?
— Ja tembardziej, zorze naszych dusz powinne zapłonąć razem. Panno Ziulo droga, czy ta pieśń odśpiewana, ta wielka pieśń, nie będzie dla nas hymnem narzeczeńskim?... To nasze zaręczynowe Veni-Creator, a ślubne... panno Ziulo...
Spłoniona, lecz szczęśliwa, podała mu obie ręce. Gasnące echo w sklepieniach, zlało na nich ostatnie drganie tonów. Nie prędko spostrzegli, że zostali sami w kościele. Przyklękli na stopniach ołtarza i spłynęły razem ich głosy w krótkiej modlitwie.
Poszli na wiec do starego kościoła, już narzeczonymi. Przemawiał tu Osinowski. Tłómaczył istotność konstytucji, charakteryzował obecne położenie kraju, warunki polityczne i konieczność żądania autonomji, oraz jej znaczenie. Mówił nieźle, tylko będąc poruszonym jąkał się, dobierał przytem wyrazów nazbyt zwartych. Paszowski zniecierpliwiony wstąpił na ławkę i sam kontynuował, przemawiając dobitnie, jak do chłopów.
Osinowski rad nie rad ustąpił, był zły, wkrótce jednak zrozumiał to, co i wszyscy, że mówiąc do ludu nie można używać krasomówczych zwrotów. Im potrzebna plastyka, żeby niemal oczyma widzieli przedmiot, o którym mowa, wszelkie upiększenia to dla chłopów abstrakcja bez realnego oparcia.
Paszowski wykładał im, teorje zadań rządowych i przyszłych czynów, tak, jakby pokazywał barana i jego składniki anatomiczne. W gromadzie widziało się rozjaśnione twarze, palące oczy, gęby szeroko rozdziawione. Słuchali słów pana Wojciecha z natężoną uwagą. Zadawano mu pytania, ciekawość rosła.
Gdy zadzwoniono na nieszpory, tłumy szły do kościoła gwarne, dysputujące. Możnaby myśleć, że teren do nowych reform przygotowany. Ale Paszowski ochrypły i spocony rzekł do swoich.
— To jeszcze surowy materjał, panie mój! reformy dla nich to to samo, co dla mnie Konfucjusz ze swoją filozofją.