Tymczasem Denhoff odrazu zemknął do Olchowa, zastałem go w doskonałym humorze, śpiewającego...
— Lach tam ti dy ry bum — podchwycił Paszowski, — tak?
— Nie, śpiewa teraz „Góralu, czy ci nie żal“, jest pewny, że mu Wodzewo skonfiskują i że będzie musiał „odchodzić ze stron ojczystych“.
— Gotów sobie to wyśpiewać, dalibóg! — rzekł Paszowski. — Wprawdzie nie zaraz i nie z powodu obecnych zawikłań, ale.. panie mój... z nim kiepsko. Wroński pomyśli o tem, że nasz „Dziudzio“, jak go nazywają panny, może wyjść z Wodzewa tak jaki i ten góral „z grabkamii i kosą, w podartej guńceli boso“... do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich.
— Co też pan przepowiada — oburzyła się Irena. — Czy jest tak źle?...
— Jest coraz gorzej. Wodzewo ginie na galopujące suchoty. Jeżeli ten Wroński długo jeszcze pobędzie, krach nastąpi prędko.
— Ja napiszę o tem do Dorci, niech ona wpływa na Denhoffa — rzekła Irena.
— To na nic. On przekona się sami i Wtedy przejrzy. Kiedy to nastąpi, nie wiem, ale jedynie taki argument może wywrzeć reakcję. Ryszard jest ślepy i nikt niema na nim wpływu pod tym względem.
— A cóż będzie z pochodem narodowym? — spytał Turski.
— Siłą faktów zaniechany, przytem Denhoff mówił, że chciał wystąpić w kontuszu, ale mu w nim nie do twarzy. Ciągle się o to sprzeczają z Dorą, ona stawia poważne powody niemożliwości pochodu, on... jedynie kontusz. Naturalnie szarżuje po swojemu — mówił Maryś.
— Czy byłeś tylko w Olchowie? — spytał starszy Turski.
— Nie, byłem jeszcze w Warszawie.
— W sprawie Denhoffa?...
— W osobistej, po Olchowie.
Turski patrzał na syna surowo, nie ujrzał na jego twarzy gniewu, ani skruchy, lecz głęboko tajony, żałosny smutek.
Nie pytał o nic więcej.