Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/17

Ta strona została przepisana.
III.

W salonie Denhoff był trochę skrępowany. Poważna postać pana Turskiego narazie go onieśmieliła. Siwa, czcigodna głowa o przenikliwych oczach, dystynkcja, wyrażająca się w każdym ruchu obywatela, nadawała typu całemu domowi. Nastrój panował istotnie patrjarchalny, ciężki dla ludzi z luźniejszego świata. Denhoff odczuwał przymus i etykietę, lecz i pewien rys staroszlachecki, bezpretensjonalny. To robiło wyborne wrażenie. Ryszard widział, że go tu uważają za obcego i samemu było mu obco.
Rozmowa toczyła się zwyczajna, jednak na razie jedyna. Pani Turska kobieta względnie młoda, wybornie wychowana, umiała podsycać do nieustającej konwersacji. Pomimo to Denhoff ożywił się dopiero wtedy, gdy do salonu weszła panna Irena. Wysoka i szczupła, zgrabnie kierowała swą figurą w czarnej batystowej sukni. Ryszard po przywitaniu uważnie ją śledził. Podobała mu się jej cera świeża, wyraźne ciemne oczy i kasztanowate włosy, upięte skromnie lecz bujnie. Do brata Marysia podobną była z oczu i z ponsowych soczystych ust. Ruchy miała spokojne ale żywe, całe ułożenie wytworne. Odrazu w poważny ton rozmowy wprowadziła weselszy błysk, dość swobodny.
— Pan podobno przewrócił Wodzewo do góry nogami? Ciekawam jak ono teraz wygląda w tej... nowoczesnej szacie.
— Bardzo dobrze, upewniam panią. Wodzewo samo przez się jest piękne, lecz wymagało...
— Wieży Babel. Czy tak?...
— Ach! pani jest złośliwą. Nie, wymagało kultury.
— No, dotychczas pan dom cywilizuje, podobno ośmy cud świata pan stwarza? Tarasy, style, awantury...
— Tak, każdy pokój urządzam w odmiennym stylu.
— To wyjdzie pstrokacizna.
— Pochlebiam sobie, że mam trochę gustu.
— Och nie wątpię. Tylko żeby pan na Wodzewie nie wyszedł tak, jak jeden pan na pantoflach, na których zbankrutował.
— Jakim sposobem? Nie wiedziałem, że można zbankrutować na pantoflach.