Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/172

Ta strona została przepisana.

Pan Wojciech skręcił na miejscu.
— Miałem mówić o sarnach w lesie turowskim, ale już wolę sięgnąć w przeszłość, kiedy to na pewnem polowaniu, goniąc za sarnami, powiesiłem się na drzewie razem z koniem. Ale wyborny ten majonez, pani mateczko. Dalibóg!
— Szczególne sarny, za któremi goni się konno — rzekł Denhoff.
— No, zapewne, pan ich nie mógł widzieć, bo to były sarny z mojej młodej epoki, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich. Otóż, panie mój, jestem ja na wielkich łowach w lasach radziwiłłowskich na Wołyniu. Cały miesiąc trwały obławy, na różne sposoby, pańskie i chłopskie. Oho! jedzie barszczyk z uszkami! Delicje! Aż razu jednego na polowaniu par force z chartami, zapędziłem się za szarakiem tak gorliwie, że zająca charty dawno rozerwały, a ja gnałem na przepadłe wciąż naprzód. Pędem wpadliśmy z koniem do lasu, nawinęła nam się sarna, my za nią, panie mój, bałem się, że łeb sobie roztrzaskam, ale koń taki był jucha mądry, że w najszybszym biegu zginał się pod gałęźmi i przesuwał prawie na brzuchu. Więc tedy sarna umyka w gąszcze, my za nią, sarna w leszczynę, my w leszczynę, aż tu raptem sarna hyc! na drzewo wskoczyła, dalibóg! za nim obejrzałem się i mój koń był na drzewie, na sosnę wkroczył, prawda, że niska była i rosochata, aleć zawsze to sztuka. Tymczasem sarna, panie mój, tak zgłupiała na ten ekstraordynaryjny widok, że już się nawet nie broniła i takeśmy się sobie przyglądali wzajemnie, bo jej nie mordowałem. Cóż za barszcz! a uszka? ajaj! jak młodej panienki, język mi ucieka!
— Jakże się zakończył ten flirt myśliwego konno, z sarną na drzewie — spytał Rymsza ubawiony.
— A tak panie mój, że i sarna bała się zeskoczyć z sosny i mój koń, zawieszony na dwóch konarach pod brzuchem, jak na popręgach, ani drgnął. Więcem zeskoczył sam i zwołałem wszystkich myśliwych na widowisko, to ci się zbiegli jak do cyrku, panowie i dojeżdżacze, a co było śmiechu, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich, to i nie wypowiem. Dopieroż ja wpadłem na koncept i zawołałem głośno „hop, hop! Hallali!“ a dojeżdżacz panie ryknął w trąbkę sygnałową. A wtedy mój koń jak nie hopnie odrazu z drzewa na ziemię, jak nie runie naprzód, sarna panie w ślad za nim, bo już nabrała odwagi, wyprzedziła konia, ten znowu za nią i zdeptał pod kopytami nieboraczkę.
— Tylko tyle? ja myślałem, że razem wskoczyli na książęcy zamek w Ołyce i że ich tam można do dziś dnia oglądać, jaka curiosum — rzekł Denhoff.
— E! panie mój, zamek w Ołyce, to za wysokie progi na sarnie nogi. Co innego, gdyby się to zdarzyło w Wodzewie, na