gromadzie widać kupców, lekarzy, prawników, rzemieślników, klasę robotniczą, wszystko to na ziemian patrzy, na ich pracę i produkta. Nie zaprzeczy pan, że obywatelstwo ma głos miarodajny w kraju, że my jesteśmy osią i wszystko się koło nas kręci, wszystkie szprychy społecznego koła.
— Kraj nasz jest osią, my zaś obywatele jesteśmy jedną z wielu szprych społecznego koła.
— W każdym społeczeństwie zawsze być musi uprzywilejowana klasa ludzi, taki układ świata, tą klasą jesteśmy my, — dodał Denhoff.
— Jeszcze nie pan — w każdym razie — odciął Paszowski. — Tu może stanowić i przeważać szalą czyn jakiś intensywny i szlachetny, nigdy sam tytuł obywatela. Powtarzam, że to pusty dźwięk, dzwon w który wiele warstw nauczyło się uderzać na chwałę obywatelom, bez uwagi na to, z jakiego jest metalu i czy ma serce. Tymczasem ten dzwon bywa często, ach! panie mój jakże często trąbą, zwykłą trąbą miedzianą, nawet zardzewiałą. Ale dmie w nią sam i dmą inni, ci co ich olśniewa tytuł obywatela, najczęściej drugi obywatel, naiwny a biedniejszy. W naszej okolicy człowiekiem solidnym zatem i poważnym reprezentantem ziemiańskiego obywatelstwa jest pan Turski, nasz gospodarz, Brewicz, bardzo szanowna osobistość, no, Korski hrabia, gdyby nie pewne jego poglądy, mniej patrjotyczne i jeszcze paru. Że jednak na miedzianych rurach mam nie zbywa, exemplum panna Balbina i... ale mniejsza, o to, o tem każdy wie.
— Czy to może mnie pan nie dopowiedział? — zaśmiał się Denhoff.
— Pan wie o kim chciałem rzec. Pan zaś mógłby się stać obywatelem ziemskim pod każdym względem — non plus ultra — ale chcąc to sięgnąć trzeba pracy i woli.
— I floty niech pan doda.
— To też to jedno, co jest, jak dotąd, pańskim udziałem.
— Czy pan myśli, że ja się także wszystkim podobam? — rzekł Turski. — Jestem przekonany, że mię obgadują, aż miło.
— Ajej! Czemu nie. Przedewszystkiem robią to miedziane trąby. Zresztą ja, panie mój, doszedłem do przekonania, że ludzie stale się obgadują wzajemnie, to im widocznie potrzebne do trawienia. Niema się czem martwić. Na pana mówią, że pan jest dumny i nazbyt arbitralny, ale tylko tyle, nic więcej nigdy nie słyszałem, bo i niczego się ponadto nie doszukają. Ale naprzykład Gucio K. pewno mówi na mego Teosia, że jest osłem, Teoś zaś na niego, że jest cymbałem. Stosunkowo bywa tak ze wszystkiemi. Teoś słyszysz?
Ale Teoś razem z Ziulą i Rymszą, w salonie, zapalali już świeczki na choince.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/177
Ta strona została przepisana.