— Pan myślał, że tylko na pantofelkach? — uśmiechnęła się zabawnie panna Irena. Opowiem panu tę historję jako ostrzeżenie.
— Proszę.
— Otóż było tak. Jeden ktoś kupił sobie piękne tureckie pantofle i cieszył się dopóki nie spostrzegł, że pantofle nic nie znaczą bez odpowiedniego szlafroka i szlafmycy. Kupił zatem i jedno i drugie. Ale dla dopełnienia stroju okazał się koniecznym turecki cybuch, potem piękna otomana. I tego za mało! Jako tło dla otomany urządził cały turecki gabinet, dla gabinetu zbudował pałac, potem parki, ogrody, kioski, aż go nareszcie zlicytowali. Zbankrutował! Oczywiście za przyczyną pantofli.
Denhoff złożył pobożnie ręce i wzniósł oczy w górę.
— Jakie to szczęście, że ja pantofli nie noszę.
— Tak to jedynie pana ratuje.
Zaśmieli się oboje.
— Nie opowiadaj, Iro, panu Denhoffowi tak smutnych historji, na początku jego działań obywatelskich — rzekła pani Turska.
Ryszard spojrzał podejrzliwie, zdawało mu się, że pochwycił w tych słowach ironię. Ale odrazu zmienił zdanie. Pani Turska do ironii zdolną nie była.
Po kawie, panna Ira zaproponowała spacer. Poszli oboje do ogrodu. Denhoff podziwiał kwiaty i urządzenia kwietników.
— To pewno pani zasługa?
— O nie panie! Ja jestem skończony próżniak. Jeszcze pan o tem nie słyszał! To dziwne! Ludzie się mną niesłychanie interesują.
— Wiem o tem.
Spojrzała na niego ciekawie.
— Co panu o mnie mówili?
— Że pani jest marzycielką, trochę pesymistką i... że pani maluje.
Irena poczerwieniała jak krew.
— A tak, trochę peckam. Pewino i panu w ten sam sposób określili moją... manję?
— Przeciwnie! Cóż znowu! Słyszałem, że pani ma zdolności.
— Nikt o tem jeszcze wiedzieć nie może — odrzekła niecierpliwie.
Szli w ciemnej lipowej alei, owiani miodowym zapachem i ciepłem słońca. Denhoff nerwował się pod wpływem natury, która do żył wlewała mu zawsze jakby wina odurzającego. Drażniło go również milczenie Ireny. Szła ze spuszczoną głową. Zamyślona, zdająca się zapominać o swym towarzyszu. Den-
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/18
Ta strona została przepisana.