Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Hu! Ładne panny! Pyski każda ma jak burakiem malowane, aż ciary idą.
— Ale juści! Przewidziało się panu. Hi! Hi!
Wesoło z szumem dojechali do Okorowa. Na szaro białem tle wyniosłego wzgórka czarna masa kościoła odbijała wypukło, wieże bodły ciemne sklepienie granatowego nieba ze złotemi ćwiekami tu i ówdzie lśniących gwiazd. Okna świątyni pałały blaskiem, środkowa rozeta miała wygląd olbrzymiego księżyca. Z góry, smugi te czerwono żółte oświecały plac dokoła gmachu, jak reflektory. Tłok był już wielki. Sanie ozdobne i proste, zwane „gryndzżołami“, pełne grochowin skupiły się w jedną nieprzebitą gąszcz. Towarzystwo z Worczyna weszło do kościoła. Gorąca para buchnęła jak z pieca, głowa stała tu przy głowie. Maryś i Delnhoff z trudem przeprowadzili panny do stalli worczyńskiej, usiadł z niemi Paszowski i Teoś. Denhoff nie marzył nawet o przedostaniu się do swej stalli, razem z Turskim i Stanisławem Rymszą stanęli obok ołtarza. Maryś najdalej na progu kruchty.
Ksiądz Janusz miał kazanie. W głębi siedzieli w swych ławkach Brewiczowie, obok nich świeciły oczy pani Lubockiej wypatrującej Marysia i spocona niedołężna twarz jej męża. Przy ławce z Zapędów, stał uroczysty Perzyński, jak zwykle zakręcał żółte wąsy i pomidorową twarz dumnie wznosił do góry.
— Czatuje na pannę Mary — szepnął Denhoff do Turskiego.
W tem przesunął się koło nich Leśniewski. Skłonił głowę z tak rozkosznym uśmiechem, jakby co najmniej na widok Ziuli.
— Gdzież pańska dziedziczka? — spytał Denhoff.
— Została w pałacu, gdzieżby na taki tłok. Słowo daję! Pan to zawsze...
— Słusznie! niech ją pan oszczędza, mogliby tu babkę rozdusić, jak starego muchomora.
— Słowo daję! Ach jakże można mówić tak o dziedziczce? Czy i panie są z Worczyna?
— Jest panna Ira i narzeczeni.
— O! Już zaraz narzeczeni! Ha! Ha! — zaśmiał się Kocio.
— Radzę nie wyrywać się z taką wątpliwością przed panną Ziulą lub przed panem Rymszą. Oboje pełni temperamentu, że zaś są zakochani, więc niebezpieczni. Mogłaby nie pomódz nawet protekcja, dziedziczki.
Kocio odszedł rozgoryczony lecz pewny, że zawsze na końcu wygra.
Ludzi jeszcze napływało, przepychali się z trudem, wałkując w tłoku stojących panów. Nagle Maryś usłyszał za sobą obcy głos mówiący po francusku.