ski, może wulkaniczny płomień, gorąca fala czysto ludzkich roskoszy. Tamta śliczny, tajemniczy błędny ognik, trochę bajkowy, jak legenda o aniołach, ta bujny, wrzący ogień, co przepala, parzy, a ciągnie.
— Ofelja i Kleopatra — pomyślał Maryś.
Ira przystojna i postawna, elegancka w ruchach zwracała uwagę, Ziula i Ania ładne kwiaty polne nęciły świeżością i swobodą szczerą, różną od wykrygowanych panien. Ale do konkursu z Marylą stawała tylko Dora. Która wygra?...
— U mnie jedynie — ona... ta moja kobieta — płomień! — zmełł w ustach i z nagłem postanowieniem poszedł do Maryli.
— Raz jeden chociaż trzymać ją przy sobie tak jak ci wszyscy.
Idąc przez całą długość sali uspakajał się, był sztywny, pewny siebie.
— Denhoff ujrzawszy go, szepnął do narzeczonej.
— Pan Marjan idzie jak wódz; cóż za pyszna postać! jednak to... nienaturalne.
— On idzie jakby zahypnotyzowany, może jest nieprzytomny? Do Maryli dąży — rzekła Dora.
Turski skłonił się pannie Korzyckiej. Drgnęła, podniosła na niego szeroko otwarte oczy i powstała.
— Nareszcie! — usłyszał szept jej ust.
Przycisnął ją gorączkowo do siebie. Zaczęli walcować.
Maryla nie odchylała twarzy na ramię tancerza, nie robiła bachancko rozkosznych uśmiechów, jak inne panny, ona tańczyła z wdziękiem naturalnym pełnym wytworności. Maryś czuł jej młode piersi na swoich, czuł zdrowe toczone ramię, oparte na nim mocno, i pomimo to był zadziwiająco spokojny.
— Poco pan przyjechał na bal, skoro nie tańczy?
— Ja? Ja wszakże tańczę.
Ach! Zaledwo teraz... ze mną... Siedzi pan w foyer, jak mruk, zamiast bawić się, flirtować... Czy... czy nie ma na balu... pani Amy?
— Nie...
— To szkoda, trzeba ją było namówić, miałaby tu... duże pole...
— Do czego pani zmierza?
— Panu byłoby weselej przy tej... kokietce...
— Czy i pani również wolałaby widzieć mnie z panią Amą?
— Wszystko mi jedno, jestem narzeczoną.
Słowo te ukłuło Marysia, ale jeszcze się przemógł.
— Wiem... nie złożyłem dotąd... życzeń — rzekł z udaną obojętnością.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/188
Ta strona została przepisana.