Ona milczała, tylko zbladła. Podniosła głowę by zajrzeć w jego oczy, ujrzała błyszczące ciemne szparki zasnute powieką.
Turski posadził swą tancerkę, odszedł. Jakieś usta czerwone przywabiły go do siebie, wziął kogoś w ramiona, i tańczył, tańczył zapamiętale. Potem z drugą nieznajomą to samo, z trzeciA z czwartą. Ktoś mówił do niego, nie słyszał, ujrzał w przelocie tańca rozbawioną twarz Dory i Denhoffa, mignęły mu w oczach białe tuberozy, to znowu niespokojne oczy Iry wpite w niego badawczo. Cóż to jest, że tak dobrze tańczyć? pyta siebie Maryś i wiruje namiętnie uniesiony walcem.
Po raz drugi ujrzał białe tuberozy na ciemnych włosach. Jakie to ładne! potrafi się ubrać... dla Poszyngiera — rzekł głośno.
— Co pan mówi?
Popatrzał na swą nową tancerkę i zaśmiał się. Widział jej zdumione oczy, ale nic go to nie obchodziło.
— Czego się pani dziwi?...
— Niech mnie pan posadzi, proszę — usłyszał odpowiedź.
— Aha! Dobrze, jeszcze do pani krzesełka daleko, trzeba poczekać. Czy źle tańczę?
— Jest pan chyba... nieprzytomny... zresztą... zmęczyłam się.
— Okropnie dużo piłem szampana, mnóstwo koniaków...
Posadził damę, która zaczęła zaraz szeptać do swej towarzyszki, wskazując za oddalającym się.
Walc umilkł.
Do Marysia podeszła Irena, patrzała na niego serdecznie.
— Czy dobrze się bawisz?
— Wybornie! jak widzisz — rzekł bezdźwięcznie.
— Teraz będzie kontredans, czy masz tancerkę?
— Nie, wszystko mi jedno, znajdę. Alboż mało tego tu?... — wskazał na salę.
— Marysiu!
— No cóż takiego? Wezmę pierwszą, która mi się nawinie. Oto nie trudno.
Nagle zmienił ton.
— Wiesz Iro? Bal to strasznie głupia rzecz! Patrz na te kobiety, na te ich stroje pretensjonalne, na obnażone ramiona, głowy pełne loków fryzjerskich, na te zalotne miny, na te sztuczne czary. Ach jakaż blaga! Wszystko to zwrócone do nas, to nas tak wabią, mężczyzn, który bogatszy, tym dla niego słodsze uśmiechy, wytworniejsza kokieterja. To samo dzieje się wśród mężczyzn. Panny z „flotą“ są otoczone, poszukiwane, mówi się tylko o posagach! Fe! brud! U nas na wsi jeszcze ta zaraza nie rozpanoszyła się tak brutalnie.
Wskazał znowu brwiami na szumiącą salę.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/189
Ta strona została przepisana.