wpływem hulackiej młodzieży. Ale Marjaria i Perzyńskiego nic nie usprawiedliwia. Wszak to są już ludzie na odpowiedzialnych stanowiskach, obywatele-ziemianie. Na nich patrzą, oczekują po nich działań społecznych. Teraz, kiedy przeżywamy tak poważne chwile w przededniu wyborów do dumy, kiedy cały świat zainteresowany tem co się u nas robi, oni, polska młodzież obywatelska, organizują taką bachanalję... z wędrownemi aktorkami. To wstyd!
Paszowski przekonywał, że nic znowu nie zaszło tak bardzo hańbiącego młodzieńców, że Maryś i Denhoff zachowywali się najestetyczniej, ale obaj będąc młodymi łatwo podlegają zapałom. Co zaś do Marysia, Paszowski zapewnił, że nurtuje go miłość do panny Korzyckiej, że żal i rozpacz mogą go pchnąć na gorsze, tory. Takie zręczne obrócenie kwestji odniosło skutek. Pan Turski przeraził się, ale nie okazał tego Paszowskiemu. Na drugi dzień sam pojechał do Turowa chcąc syna wybadać.
W modrzewiowym dworze przyjął go radośnie stary sługa Ksawery, lecz oznajmił, że młodego pana niema w domu. Pojechał do Zawiercia.
Pan Turski, niemile dotknięty, spytał, czy syn jego często tam bywa, gdy usłyszał odpowiedź „codziennie“, doznał wrażenia, że wstyd i gniew spalą go chyba.
Stary wiarus i oryginał odczuł pana, rzekł ze smutkiem, dobierając ulubionych wyrazów.
— Oj tak, wielmożny dziedzicu, z naszym „kasztelanem“ coś się robi złego. Całkiem jest gnuśny teraz; siedzi w domu, kombinacjuje, debatuje, albo chodzi po polach bez żadnej konwersacji. Zły się zrobił, mrukliwy, po nocach nie sypia, o gospodarstwo turbacji nie ma. A teraz...
— Co teraz? — podchwycił Turski, wbrew swej zasadzie nie wypytywania służby.
— A teraz, od tej Warszawy, co to jeździł na bal, — kaputeus! choć i od godów świątecznych fortunnie już nie było. Ale ten tyatrum do reszty, panicza skonfuzjował. Oj szkoda!
Ksawery podrapał się w łysinę i szepnął zgorszony.
— Wszystkie, dziedzicu, determinacje przez te kobity.
— Jakto? Czyżby panicz?
— Boże uchowaj! dziedzic może suponuje, że nasz kasztelan tak sobie poczyna, jak pan Gustaw Korzycki? co to, byle podwika już ją sobie proteguje? Nie, takiej Sodomy u nas nie dopatrzysz. Tylko, ot... nie śmiem mówić.
— Proszę mówić, pozwalam.
— Pewno, bo to idzie o latorośl nobilitacyjnego rodu, trzeba ratować od złych parcelacji młodego dziedzica, który...
— Niech Ksawery mówi prędko i zwyczajnie bez wyrazów obcych, bo ich nie rozumie.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/201
Ta strona została przepisana.