łężny Lubocki udawał, że nic nie widzi. Pani Ama była jak ozdobna bombonjerka, napełniona lichym gatunkiem cukierków, poowijanych w papierki konwenansów.
Pod jednym względem stosowała się do praw Likurga w Sparcie, że można kraść, byle sprytnie i żeby nikt nie złapał na gorącym uczynku. W ten sposób oszukiwała opinję, lecz tylko do czasu. Za wielu miała wspólników — jak mówił Maryś — by wreszcie prawda nie wyszła na jaw. Teraz sama rzuciła ją ludziom, dając Marysiowi głuszące jego ból zapomnienie. Robiła wszystko, by zatrzymać go przy sobie jak najdłużej. Wiedziona instynktem samozachowawczym, nie pragnęła nawet pochłaniać go inaczej jak zymsłami. Była tylko lwicą, haremową kobietą, na którą padł wybór padyszacha, ona zaś, świadoma swych obowiązków, spełnia je z wyłącznym artyzmem. Urządzenie buduaru i sypialni, światła jaskrawe, lub mgliste, stroje obmyślone drobiazgowo do każdej sytuacji, wszystko miało na celu odurzenie kochanka i wzięcie go raz na zawsze pod swój wpływ. Wytrawna kokietka, umiejętnie grała na nerwach młodzieńca, jej ranne ubrania, bardzo swobodne, jej miny, sposób patrzenia, kaprysy lekkie, słodkie pieszczoty nawet odpowiednie trunki, opanowywały Turskiego z zawrotną siłą, rzucając go w otchłań rozpusty. Trawiła go żądza namiętna, głód coraz nowych rozkoszy pożerał jego młodą, zapalną krew. Turski dławił w płomiennych uściskach wężowe ciało Amy, rzucał się na nią wściekle, gryzł w pocałunkach, przeistaczał się w zwierzę bezpamiętne, porwane wirem miłosnych pożądań. Ama znając wytworność kochanka, nawet w krańcowym bezwstydzie nie przestawała dbać o estetykę, była wyuzdaną heterą, wymagającą i nienasyconą, lecz zawsze z pewną estetyką zastosowaną do chwili. Turski widział w niej tylko samicę, jednakże odczuwając jej starania względem siebie, był wdzięcznym kochance za jej przenikliwość. Lubił taką formę i półcień dyskretny, którym Ama otaczała najszaleńszą nawet lubieżność pieszczot. Zapadli oboje w odmęt drażniący, w rozgrzany do kipiątka nurt cielesnych żądz. Poniósł ich żywiołowy krzyk temperamentów, niczem już nieokiełznanych.