— Ani ja również. Pamięta pan wrocławskie czasy i rudą Klärchen? Uha!
— Ładna była bestja! — cmoknął Maryś i oczy mu błysnęły.
— Pani Ama do niej podobna, prawda? Ten sam temperament i zęby, tylko że brunetka.
— Daj pan spokój!
Zbliżali się do werandy. Ryszard żegnał Turskich. Swobodny, wesoły, mniej obcy niż przedtem. Stary Turski coś mu tłómaczył z przychylnym i rozbrojonym wyrazem twarzy. Panna Irena klepała dłonią lejcowe konie czwórki wodzewskiej. Widocznie usposobienie względem Denhoffa podniosło się z zera do paru stopni sympatyj. Zauważył to pierwszy Maryś.
— Oho! Już ojciec i Denhoff rozkrochmalili się. To wpływy Iry. Ona ma bajeczne zdolności przełamywania lodów.
— Ale Denhoff się panną Irą zainteresował — rzekł Miecio. Widzi pan, jak ku niej dyskretnie strzyże oczyma dysputując z panem Turskim. Panna Ira także rozpromieniona.
Maryś zrobił minę niezadowoloną.
— Ej nie! Denhoff nie jest jej typem, ani prawdopodobnie ona jego. Tylko odczuli widocznie w sobie pewne pokrewieństwo natur: oboje pełni fantazji i marzeń o niebieskich migdałach. Zresztą Ira lubi takie zagraniczne modele.
— Nasza Maryla zginęła! Ona za takimi przepada — zauważył Korzycki.
Młody Turski zmarszczył brwi, twarz mu się skurczyła nieprzyjemnie. Nic nie odpowiedział i przyśpieszył kroku.
Po odjeździe Ryszarda, Maryś błąkał się niepewnie. Nurtowała go uparta myśl rzucona przez Mięcia. Denhoff i Maryla..
— Ha! To możliwe! Korzyccy i Denhoff to jakby z jednej gliny, według nich, z sewrskiej porcelany. No, ten jeszcze niewyraźny, niewiem. Ale stary Korzycki, i jego Gustaw to przecie fajans pochlapany obcą farbą. Czyżby i Maryla?
Maryś był niespokojny, rozmyślał, drażnił się, wreszcie zawołał sam do siebie:
— Oddam temu paniczowi Amę, łakomy kąsek, ale się go wyrzeknę za cenę... mojej Maryli.