— Przyszłam pani powinszować — rzekła dźwięcznie Korzycka, podając rękę wszystkim. Ma pani talent wyraźny, powodzenie jest, słychać pochwały. Ten pszeniczny łan pachnie, przypomniały mi się wakacje, moje wycieczki...
Przez czas gdy mówiła, pan Turski patrzał na nią dyplomatycznie, bo nieznacznie a badawczo. Wyglądała jak wiosna, w popielatym kostjumie z fokowem przybraniem, z fijołkami na fokowym rembrandtowskim kapeluszu i na mufce. Oczy jej błyszczały, usta paliły gorącem barwy i temperamentu.
Pani Turska, Ira i Denhof rozmawiali z Marylą, Turski zaś myślał.
— Piekielnie ładna... i lękał się, żeby Maryś nie nadszedł. Odetchnął, gdy Maryla pożegnawszy ich uprzejmie, odeszła w głąb sali. Spotkał ją Perzyński, skłonił się i chciał minąć, ale zatrzymała go sama.
— Podziwia pan płótna panny Turskiej?
— Tsss... względnie, bardzo względnie, a pani?
— Ja jestem zachwycona.
— Taak? Tsss... pani, mając gust tak wyrobiony w zagranicznych galerjach? Tsss...
— Cóż z tego? Tam są rzeczy przepiękne, ale można; i u nas coś pochwalić. Nie artystyczne są jeszcze te obrazy, ale ładne, talent widoczny.
— Tsss... pani bardzo łaskawa.
Spojrzała na niego przelotnie i prędko kiwnąwszy mu głową, poszła dalej.
— Ee... co ci zawhacał głowę ten... ee... e Perzyński? — pytał hrabia Artur.
— Ach! ta wielka maślnica! Zarozumiałość tego albinosa jest obrzydliwą.
— Pahadne okheślenie jego uhody! Ma foi. Eee... e... te te pahadne! — Bahdzo thafne! Ale on głosi, że będzie się żenił z księżniczką Wihską. C‘est dhole!
— Z księżniczką? A to chyba z taką samą cacaną, jak! on?
— Eee... te... te... Phawdopodobnie! Bahdzo thafne... ta... maślnica.
W ostatniej sali, w tej chwili nieco pustej, przed obrazem Siemiradzkiego, siedział Maryś. Skrył się tu umyślnie, ale Maryla znalazła go. Podeszła niby obojętnie, stanęło bardzo blisko i żywo podała mu rękę.
— Dzień dobry! Czego pan taki blady? Wygląda pan jak ta zmarła Dirce chrześcijańska na rogach bawoła, w którą się pan wpatrywał.
— W takim razie pani jest dla mnie... Neronem — odpalił Maryś bez wahania.
Maryla silnie zbladła, spuściła oczy i rzekła cicho, łagodnie, ze smutkiem w drżącym głosie.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/213
Ta strona została przepisana.