Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— A to, panie mój zabobon, kto po rezurekcji pierwszy dopadnie do domu, będzie miał najładniejsze urodzaje w tym roku. Dalibóg!
W Worczynie spędzono święta gwarnie i wesoło, lecz nie brakło rozdźwięków w tej pozornej harmonji. Maryś był ciągle zgnębiony, małomówny, unikał wszystkich; gdy zaś wciągnęły go siostry da jakiej rozmowy, lub zabawy stawał się przykrym, odpowiadał szorstko i uciekał czemprędzej. Samotnie przebywał całe godziny. Denhoff i Dorcia, tak samo jak Maryś, tworzyli dysonans w towarzystwie. Niezgodność ich wzrastała przerażająco, oboje rozdrażniali się rozmowami, które zawsze kończyła mniej lub więcej ostra sprzeczka. On chodził nadęty, zły i mrukliwy, ona zamknięta w panieńskim pokoju płakała, lub, przechadzając się po ogrodzie, zamyślona była, tęskna, niemal bolesna. Denhoff odnowił nielubionego przez Dorę majufesa i śpiewał z zapałem Lachtamtidyry-bum! robiąc najkomiczniejsze miny. Czasem udawał żyda bankiera, albo lorda, wyciągając do tej maskarady skórę z twarzy na dół, co imitowało cienkie bokobrody szpecąc go karykaturalnie. Dora wychodziła wówczas z pokoju. Ryszard nagle wpadał w tragizm, śpiewał bezmiernie smutne pieśni, grał marsze pogrzebowe, opowiadał, że już bankrutuje i że się zastrzeli. Stosunek z Dorą był naprężony, nie mogli z sobą rozmawiać pół godziny, żeby zaraz nie nastąpiła zamiana przykrych słów, potem wspólne wymówki, wreszcie rozejście się gwałtowne, czasem płacz dziewczyny. Stanowcza natura Dorci, nie mogła ulegać jego chwiejności, jej subtelność nie harmonizowała z umyślnem jakby brakiem odczucia u Denhoffa. Czasem przeczulony nerwowiec, czasem obojętny po angielsku, ironizujący wszystko wielki pan, często kapryśny dzieciak, lub rozbawiony salonowy dowcipniś, męczył Dorę i krańcowo osłabiał wiarę w niego. Nie była to już ta sama para, z czasów wakacyjnych w Worczynie, zakochana, promieniująca szczęściem, do której świat cały uśmiechał się; piękno wyrastało im z pod stóp, oni zaś chwytali je w powietrzu, jakby dla nich rozsiane wskroś natury. Obecnie zapanowały mgły, nieprzyjazna pomroka otoczyła ich dusze młode i tuląc je przejmowała dreszczem. Niemiłe wstrząśnienia targały ich uczuciami, niosąc serca, już zalane goryczą, na bezdroża zwątpień ostatecznych. Czuli swój rozłam i ogarniał ich żałosny smutek, tęsknota za światłością zagasłą, za jasnym, pięknym obłokiem, bo oto już powleczony chmurą zwykłych, lecz dla nich pierwszych rozczarowań. Sen błękitny, poczęty w lesie turowskim, na majówce, gdy on ją zdobił w świętojańskie robaczki, ona zaś stała jak wieszczka lasu, w blaskach księżyca i świetlików, sen błędnych czarów, kwiat paproci, który w owej minucie zakwitnął dla obojga, któ-