— Jest to mój cel od dawna wymarzony, pragnienie tej nauki przyniosłam widocznie z sobą na świat. Odwiedzi mnie pan kiedy w Krakowie?
— Naturalnie, ale ja sobie pani nie wyobrażam, w pokoiku jak naparstek, gdzieś na czwartaku, przy kopcącej lampce. Pan Turski chyba na to nie pozwoli.
— Przedewszystkiem rodzaj mej pracy nie pozwoli mi na to. Pokoik będę miała mały, ale przy lampie nie można wszakże malować, tylko pod szklanym dachem w pracowni, w szkole. Chcę bardzo kształcie się, więc potrzebuję dużo pieniędzy i dlatego osobiste mieszkanie, życie, ograniczę do minimum. Reszta na podróże.
— A ja w to nie wierzę! Pani potrzebuje mnóstwo przestrzeni, pani jest tak samo bujna w rozmachu, jak i ja naprzykład. Ciasnota warunków nie dla nas panno Iro. dla nas szeroki lot podgwiezdny. Voila!
— Ach! panie Dziudziu i pan zmniejszy się gdy zajdzie potrzeba, lub gdy go jakiś ideał pobudzi, zapalając wielki stos pragnień.
— No, mogę zbankrutować, już nawet bankrutuję. Pani się dziwi?.... Ależ tak, agonja majątku rozpoczęta. Więc horyzont materjalny zacieśnia się, ideały zaś moje nikną; nie mam już ideałów.
Powiedział to z takim smutkiem, że Ira zadrżała. Po długiej chwili milczenia ona rzekła pierwsza.
— Ideały można zatrzymać, gdy się ich pragnie i gdy są drogie. Człowiek posiada taką władzę.
— Nie zawsze, proszę pani. Cóż pomogą wysiłki lekarskie, nawet bezgraniczna władza nauki, gdy następuje skon? Śmierć przyjdzie i triumfuje; wywleka duszę z ciała zostawiając nędzną materję. Ideał, wszak to jest natchnienie duszy, ideał nazywam duszą duszy ludzkiej; gdy on ginie wówczas i człowiek zamiera, dusza jego pozbawiona ideału, jest już podatną do przyjmowania w siebie wszelkiego zła, nasiąka życiowym brudem, toczy ją robak najwstrętniejszych żądz. To już rozkład zupełny. Ten którego ideał opuścił, to mierzwa, to wielki moralny bankrut, można się już po nim spodziewać wszystkiego.
— Czy ideałem płatującym od pana jest Dorcia?
— Więc i pani przyznaje, że... ulatuje? — rzekł bezdźwięcznie.
— Widzę wszystko i żal mi. Wasze promienne szczęście blednie, coś się rwie, ale można to naprawić, sądzę.
— Nie pani, niesie nas przeznaczenie; pędzimy na falach tej mary, aż nas rzuci w otchłanną przepaść. Taki nasz los.
— Więc brońcie się, sami wiosłujcie, wszak ideały was wspierają! Przy was moc, miejcie odwagę i wolę.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/220
Ta strona została przepisana.