Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Może to słuszne rozumowanie. Ale to wszystko było; teraz Dora straciła dawny urok, bo mnie tylko moralizuje. Nie lubię tego.
— I pan w jej oczach przestał być snem, rzeczywistość otrzeźwiła ją i nasuwa refleksje.
— Smutny będzie koniec tych rozważań. Ja się do analizy nie nadaję.
— Trafnie powiedziane! — zadecydowała Ira.
— Mnie trzeba brać takim jak jestem, bez wyszukiwania niespodzianek.
— Których w charakterze pana zawsze pełno.
— Więc trzeba je kochać.
— Nawet jeśli są niedorzeczne?
— Tak, nawet wtedy. To właśnie charakteryzuje nasz stosunek, niemal od samego początku, że Dorcia zawsze widziała we mnie i widzi Same wady. To znamienność szczególna w tak młodziutkiem dziewczęciu, ale denerwująca. Ja pragnę, by mię kochano dlą mnie samego, a découvert! bez ubierania mnie w cudze piórka wymarzonych zalet, bez zabezpieczenia mnie od moich osobistych dążeń i myśli, ciągłemi morałami. Chcę miłości bezwzględnej, bezkrytycznej, oddanej mi z zaufaniem. Wówczas, i ja nie będę szarżował i przedstawiał się za gorszego niż jestem. Niech mnie Dorcia kocha W ten sposób, na ślepo!
— Dora tego nie potrafi. Może, kiedyś, ale nie względem pana. Czy pan serjo wyjeżdża do Rosji, do zdewastowanych rezydencji?
— Jadę za tydzień.
— Czy pan zwarjował?
— Och! Kategoryczne postanowienie kwestji. To pani cecha wybitna.
— Dorę drażni taki wybryk, niech pan zaniecha projektu.
— Za nic! Nie jestem pantoflem.
— Ależ to dziecinny upór tylko.
— Jednak niezmienny.
Zbliżył się do nich Maryś z Dorcią.
— Prawda, jak pachnie wiosną? — rzekła Dora. — Na jeziorku, w olszynie są już liście kaczeńców i mnóstwo pączków kwiatowych.
— Trzeba powiedzieć Paszowskiemu, będzie je zbierał na kapary — rzekł Denhoff i wysunął się naprzód z narzeczoną.
— Czy rozmawiałeś z Dorcią? — spytała Irena Marysia.
— Owszem, ale mało. Zerwanie jest tam już kwestją krótkiego czasu, oto mój wniosek.
— Tak, to nastąpi wkrótce?. Szkoda.
— Kogo żałujesz? Czego?...