Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/229

Ta strona została przepisana.
XII.

Korzycki chodził po swym gabinecie krokiem rozgniewanego tygrysa, ciskał się z kąta w kąt pokoju i klął.
— Psiakrew! Jak nie wiem co! takie dzieci jak moje tylko... jak nie wiem co, to tylko...
— Na szubienicę — dokończył Gustaw.
— A tak, a tak zgadłeś nicponiu! Czworo was mam i każde, jak niewiem co, do niczego. Skórska była najlepszą, ale już ją hrabia zbuntował, ciągle mi razem z mężem do kieszeni zaglądają. A w niej płótno, jak niewiem co! Płótno same, bo kto ma takiego zięcia od paru lat, może zostać żebrakiem. Dawaj i dawaj! cóż to ja mennicą jestem? jak niewiem co! Ty huncfocie także mi kieszenie płuczesz, że aż jęczą — zwrócił się z pasją do syna.
— Niech się kieszenie papy zastękają, abym ja miał pieniądze, jeśli nie, to potrafię sobie poradzić.
— Znam już twoje sztuczki, wstyd przynosisz rodzinie, jak niewiem co! Hultaj jesteś! nicpoń!
— Prowadzimy interes do spółki z papą: Vieux Korzycki et fils. Nie słyszałem jeszcze, żeby kto pluł na własną firmę i zbeszczeszczał ją.
— Widzieliście takiego gałgana? Jak niewiem co? Ha! to imaginacją przechodzi!
Korzycki wykrzykiwał dalej, pieniąc się ze złości. Maryla, która siedziała dotąd pod oknem pogrążona w tępem zamyśleniu, wstała idąc wolno w stronę drzwi. Ojciec zastąpił jej drogę.
— A to gdzie?! Niech panna siada, jeszcze się nie rozmówiłem.
— Nic więcej do powiedzenia nie mam, nadto, co powiedziałam — rzekła niecierpliwie. Z baronem Poszyngierem zerwę stanowczo.
— Widzieliście państwo dziewkę? jak niewiem co, zwaijowała!
— Nie byłoby to wcale dziwnem w naszym domu, ale jestem przytomną i mówię nieodwołalnie.