ale konkurent, przejrzawszy papę i braciszka czmychnął na Litwę w wilję oświadczyn, zląkł się poprostu takiej rodziny i tych stosunków. A potem znowu...
— Maryla kocha Marysia od dawna, nie wyszłaby za innego — rzekła Irena. — Dowód na baronie, zerwała z nimi pomimo jego miljonów.
— Cóż tam baron! Poszyngier nie jest partją, gdyż same pieniądze tu nie zaważą. Bogaty parwenjusz zostanie zawsze tylko parwenjuszem, chociażby miał miljony, partją zaś może być jedynie dla drugiego dorobkiewicza. Panna Maryla miała poważniejszych konkurentów, obywateli ziemian z pierwszorzędnemi nazwiskami, ale wszyscy cofnęli się w porę przed taką koligacją. Skórski porządny człowiek, czy tytuł jego istotny, tego nie wiem, ale rodzina dobra, ożenił się z Korzycką dla pieniędzy i podobno umiejętnie ssie kieszeń teścia. Przytem postać ma trochę karykaturalną, partją nie był.
Pani Turska przypomniała fakt, kiedy Gustaw Korzycki przyjechał do Worczyna z pierwszą wizytą i jak był przez nią potraktowany. Irena śmiała się.
— Pamiętam doskonale! było to przy gościach, służąca wniosła jego bilet i podała mamie, mama zaś cisnęła go na stół i rzekła „prosić“, ale takim tonem, że brr... gdy wszedł, mama podała mu rękę jak lód i bez słowa.
— Bardzo dobrze — potakiwał Turski — podobnych Gutków nie należy inaczej przyjmować. Ale teraz... on będzie bratem naszej synowej, szwagrem Marysia... okropność! Smutny zbieg okoliczności. Wiem ja dobrze, co Korzycki zawsze na Worczyn wygadywał, krytykował, wyśmiewał wszystkie moje urządzenia. Ależ nawet nie wahał się głosić, że Irę wydajemy za mąż za jakiegoś zagonowca, szlachetkę, który mógłby być u mnie ekonomem.
— Ach! za Powalskiego, przypominam sobie — rzekła Irena.
— Korzycki ośmielił się rozgłaszać coś podobnego na zasadzie, że ten Powalski bywał u nas czasowo, bo trudno komuś wymówić dom, zwłaszcza, że młodemu Powalskiemu nic nie można zarzucić; chłopak gładki, gdyby nie jego pochodzenie i rodzina, ci wszyscy Trawkowscy, Sałacińscy i inni „dziedzice“ okoliczni. Ale przez usta Korzyckiego przemawiała zawiść, że dom nasz cieszy się nieskazitelną opinją, za to chciał nas koniecznie zdyskredytować. Tylko nikt w te plotki nie wierzył.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Irena powróciwszy do swego pokoju, po rozmowie z ojcem zastała Ziulę zapłakaną.
— Co ci jest?