Jeszcze charakterystyczniej odbyła się wizyta rodziców Turskich w Zapędach. Ojciec Marysia spełnił to co postanowił, dziękując dyplomatycznie tylko Maryli za przyjęcie syna, nawet bez użycia właściwych słów. Przycisnął jej rękę do ust z poważną dystynkcją i rzekł prawie szeptem.
— Małżeństwo przeznaczonem jest od Boga, zatem winienem już tylko życzyć pani szczęścia w związku z moim synem. Niech was Bóg błogosławi.
Maryla zagryzła wargi, dotknęły ją te ostrożne słowa ojca narzeczonego, ale zwalczyła obrazę i nawet pochyliła lekko głowę do ramienia Turskiego, lecz go nie pocałowała.
Panowie Turski i Korzycki powitali się obojętnie, ale grzecznie. Pierwszy z dobrze udaną uprzejmością rzekł tylko.
— Witam pana!
— A! moje... uszanowanie, jak niewiem co... bardzo mi przyjemnie... Ha! — odpowiedział Korzycki.
Kłopotliwe zamilknięcie obydwóch uratował hrabia Artur. On w salonie Korzyckich stał się niejako pośrednikiem pomiędzy sąsiadami, krzywo na siebie spoglądającymi.
Obie panie więcej po kobiecemu i łatwiej zgodziły się z sobą. Turska ujętą została przez niezwykłą słodycz Maryli, okazywaną matce narzeczonego z gorącą szczerością; Korzycka zaś zauważywszy bardzo cenną, czarną koronkową suknię pani Turskiej i staroświecką djamentową broszę, o wybitnej tradycji, uczuła się znacznie pokrzepioną w swej próżności. Wizyta trwająca względnie długo, jedynie zawdzięczając młodzieży, zebranej w Zapędach, ze Skórskim na czele, nie miała przykrych dla obu stron niespodzianek. Pan Turski myślał w duchu.
Ot sobie, ludzie jakich wiele, plutokracja, gdyby nie taka opinja?... Można zresztą niezbyt się z nimi zadawać.
Korzycki zaś rzekł do żony po odjeździe gości.
— Jak niewiem co, wolałbym żeby Turscy byli przynajmniej baronami, ale ujdą, prezencję mają; on z miny przypomina arystokratę.
Matka Maryli dokończyła oceny.
— Turska była wspaniale ubraną, miała piękną i drogą tualetę.