myślił się o co chodzi. Jakoż przeczucie go nie omyliło, senatorówna najpierw, uspokoiła rozszczekane psy, poczem rzekła bez wstępu.
— Czy to prawda, że Kazimiera Turska zerwała z Rymszą?
— Nie pani, to mylna informacja.
— A to powinna zerwać i wyjść za Konstantego Leśniewkiego, to bardzo dobry chłopiec, ja go wam polecam.
— Niech więc pani wyswata go najlepiej z kimś z własnej rodziny.
— Czy pan żartuje? Leśniewski dla naszej rodziny? Kto słyszał coś podobnego. To było ordynarne co pan powiedział.
— A pocóż taki cenny skarb oddawać w obce ręce? — ironizował Paszowski.
Rozmowa skończyła się prędko; po kilku jeszcze wymianach zdań Tulicka, silnie rozjątrzona, odjechała do domu, pasję swą wywierając na nieszczęsnych foksterjerach i pinczerkach.Paszowski jechał w przeciwną stronę wielce rozbawiony.
No teraz przeciąłem arterję plotek o Ziuli — myślał — jeszcze się to należy temu gagatkowi, biorę i to na siebie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ślub Turskiego odbył się wieczorem bardzo uroczyście, w kościele okorowskim, tonącym w zieleni i w mnóstwie świateł. Droga z Zapędów do Okorowa gorzała od ognisk porozkładanych po obu jej stronach. Państwo młodzi jechali razem w karecie turowskiej, zaprzężonej w cztery jasne kasztany. Tak sobie życzyła Maryla. Do ołtarza szli także sami, drużbowie zaś za nimi, Irena z Denhoffem, Ziula z Mieciem Korzyckim, oraz kilka innych par. Maryla szła śmiałym krokiem, pewna siebie i swego szczęścia, wyniosła, promienna w białej sukni opływającej ją malowniczo. Głowa jej strojna w kwiat pomarańczy, na tle przezroczych iluzji, rysowała się wybitnie, wdzięczna i bogata w typową charakterystykę, oczy tchnące dużym wyrazem patrzały słodko, chociaż trochę dumnie, niby wyzywając obecnych słowami.
— Idę z nim,... w szczęście.
Turski był jak zwycięzca, który zawojował cały świat. Przewyższając ją o głowę szedł naprzód energicznie, pyszny w swym eleganckim fraku, znakomity w typie młodego polaka-ziemianina. Postać jego wzbudzała zaufanie i podziw, mimowoli przychodziła myśl, że ręka kobiety oparta i jego ramię nie zachwieje się.
Gdy oni oboje stanęli przed ołtarzem, w orszaku zapanowało lekkie poruszenie, poczem Irena, Ziula, Denhoff i Miecio niepostrzeżenie wyszli z prezbiterjum. Pan Turski ściął wargi, ręką przykrył oczy. Czoło, sfałdowane strasznie, powlokło się potem, nabrało grubemi strąkami żył. Pasował się z sobą, ale nie