Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/249

Ta strona została przepisana.

w głąb domu, znajdując upragnioną ciszę. Zegary tylko tykały poważnie czasem wpadł do buduaru odgłos na zewnątrz, bawiącej się w oficynie służby. Mnóstwo białych kwiatów zdobiących pokój, rozpylało w nim woń delikatną, tworząc atmosferę tmelodji i pokus pełną.
Maryś wziął żonę na kolana, przygarnął mocno, ona lgnęła do niego, jak serce kwiatu drżące i spragnione, nad którem zamyka się powoli — kielich rozkoszy.
— Taka jestem dziwnie spokojna... taka szczęśliwa... — Marysiu... szepnęła słodko.
— Moja dziecino, mój uroku, moja ty... kobieto jedyna!