Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/25

Ta strona została przepisana.

— Ciekaw jestem tej pani! Złożę im wizytę jutro.
Ira spoważniała.
— Nie radzę panu zbytnio się zaciekawiać — rzekła sucho i skierowała rozmowę na inny przedmiot.
Denhoff, wracając do domu, rozmyślał.
Kim jest panna Ira? Młoda z temperamentem, pełna życia, przystojna, a zdaje się, że mężczyźni nie robią na niej wrażenia. To dziwne! Czyżby istotnie życie nie pociągało jej? Ze swemi pracami ukrywa się i nic sobie z nikogo nie robi. To jednak dusza subtelna i ona mi sprzyja, ale jej nie imponuję, jak Korzyckiej. Ciekawym tych Zborskich. Dorcia śliczna, jeśli podobna do fotografji to... będzie moją.
Dojeżdżał do Wodzewa. Wieczór zapadał zwolna kryjąc w łagodnym mroku zielone wzgórza. Na niebie zachód buchał czerwienią, jak palący się żywym ogniem step.
Z pól spędzano trzody, biegły z rykiem i bekiem żałośnym, żal im było świeżej paszy.
Cisza senna, prawdziwie wieczorna cisza wiejska, rozsnuła po polach swe mgły wilgotnawe i sączyła się do duszy.
Denhoff przymknął oczy, wchłaniał urok wonnych pól. Kołysał go powóz i kołysały marzenia. Tak dojechał do Wodzewa. Ocknął się na głos ekonoma, że to dziś wypłata i że ludzie dawno czekają.
— Muszę wziąć rządcę. Te zajęcia nużą mnie. Ce n‘est pas pour moi.