Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/253

Ta strona została przepisana.

nie ośmielał się myśleć, bo to byłoby skażeniem jego ideałów, piętnowaniem kobiet, on zaś miał dla nich cześć wrodzoną. I tę sferę kobiet, kobiet z jego środowiska, które otaczał jakby nimbem anielskości, uważał za istoty nietykalne, tę sferę Perzyński tak okrutnie zohydził, tak zbrukał?
— Wstrętny, wstrętny cynik! I on się jeszcze chce nazywać gentlemanem? Choćby istotnie tak było, nie powinien zdradzać! — myślał „Dziudzio“ i zastanowił się, czyby nie wyzwać Bronisława na pojedynek za uchybienie kobietom.
Przezorność go ostrzegła, że może lepiej zbadać tę sprawę, zamiast brać ją tak na gorąco. Przez parę następnych dni Denhoff flirtował zapamiętale, ale po kilku dwuznacznikach jednej mężatki i na widok cielęco poddańczej miny litwineczki, patrzącej niby samemi zmysłami na Perzyńskiego, Ryszard odczuł, że tamten mówił prawdę. Przejęło go to takim niesmakiem, że czemprędzej uciekł z Warszawy do Wodzewa.
W ślad za nim podążył i Perzyński, gdyż miały się odbyć nowe wybory. Najpoważniejszymi kandydatami na wyborców byli Turski z Worczyna i Brewicz z Woli-Wierzchlejskiej, z włościan zaś Szczepański. Korzycki marzył o zdobyciu głosów dla siebie, agitował gorliwie wśród obywateli i chłopów. Mówiono nawet, że Gustaw, sojusznik swego papy, jeździł po wsiach, namawiając chłopów, aby głosowali za jego ojcem. Turski nie uwierzył w pogłoskę, lecz potwierdził ją Szczepański.
— Kaptuje, wielmożny dziedzicu, kaptuje nas i stary i młody. A jakże! Taka agitacja, że aż strach.
W dniu wyborów gwarno było w Sołowie, odbywały się przytem i prywatne sprawy. Kilku obywateli z Paszowskim na czele, wzięli w opały Wrońskiego za samodzielne podniesienie cen najmu i pensji służby. Rządca wodzewski bronił się jak umiał, składał winę na Denhoffa, lecz on ściął go krótko.
— Ja się w te sprawy nie wtrącam, panu je powierzyłem.
Paszowski tak nacierał, Korzycki krzyczał, Perzyński sykał, że Wroński opadnięty bez ratunku, cofał się w stronę drzwi, odparowując ataki z właściwą mu brutalnością. Prawie wypchnięto go za próg sali wyborów. Rządca zaklął i pojechał do domu. Korzycki kręcił się jakby parzony ukropem. Lawirował wśród chłopów, odprowadzał całe gromady na bok i tam coś im szeptał roznamiętniony; agitował widocznie. Miał płomienną mowę charakteryzując własne poglądy podkreślał je liberalnym tuszem. Wiedząc, że Brewicz należy do narodowej demokracji krytykował ideje tej partji, tłumacząc szkodliwość jej dla kraju. Słyszał to Turski i zdumiewał się, oczekując kiedy Korzycki zacznie ganić bezpartyjność, do której on należał. Podczas składania kartek do urny i głosowania, właściciel Zapędów mienił się na twarzy jak panna przy oświadczynach, ze drżeniem oczekiwał rezultatu swych knowań. Wynik wyborów zadowolił go