— Jak mnie i bankierówka zawiedzie, wstępuję do teatru.
Jednocześnie, Denhoff mając w majątku same deficyty, uprosił Turskiego ojca, aby kupił centryfugę wodzewską, gdyż prowadzenie mleczarni już mu się nie opłacało. Turski kupił, głównie dlatego, aby wyratować z kłopotu Ryszarda. Ale to było zbyt małą zapomogą, na wydatki konieczne nie cierpiące zwłoki. Ponadto Denhoff sprzedał fortepjan mahoniowy Blüthnera za 400 rubli, kosztował go tysiąc dwieście, sprzedał amerykan także za bezcen i parę koni. Wziąwszy pieniądze pojechał do Krakowa. Długi ścigały go niby skazańca, ale on z tego żartował. Odganiał od siebie czarne myśli, chłostał je fałszywem humorem, aż pocichły. W Krakowie odwiedził Irenę i Ziulę. Ira była szczęśliwa, ożywiona pracą, która dawała jej dawno wytknięty cel i wielkie zadowolenie. Z Ziulą działo się przeciwnie. Nauka i koleżeństwo, przytem zupełnie odmienne środowisko życia zachwyciły ją, jednakże odczuwała jakąś pustkę w duszy. Stanisław Rymsza, dotknięty jej wyjazdem na kursa, nie pisywał do niej, usunął się umyślnie, aby zostawić ją w spokoju, aby nie wywierać nacisku na jej uczucia. Młodzieniec cierpiał w milczeniu, Ziula myślała, że o niej zapomniał i ból nieznośny kurczył jej serce. Rodzice dziewczęcia nalegali, aby zerwała z Rymszą, skoro nie jest pewna swych uczuć.
Ania, mieszkając u rodziców w Warszawie pisywała do siostry obszerne wywody swych poglądów na tę sprawę. Ale Ziula nie umiała się zdecydować, trawiona niepewnością i tęsknotą, żyła w ciągłej rozterce.
Irena powiedziała Denhoffowi, że Dora opuściła Olchów, jest w Szwajcarji, mianowicie w Genewie, jako wolna słuchaczka w uniwersytecie, na wydziale historji i literatury, ale że wkrótce zapisze się na studentkę.
— Więc panna Dora w uniwersytecie, panna Ania w Warszawie uczęszcza na jakieś wykłady, panna Ira malarstwo, panna Ziula w Baraneum... Skandal! same mądrości! A cóż robi panna Joasia — Kula?
— W tym roku kończy pensję, potem...
— Na filozofję I tak?...
— Nie, ma projekt wstąpienia do Chyliczek, na kursa gospodarskie — rzekła Irena.
— Voilà! Pięknie! Przepowiadam jej, że najprędzej wyjdzie za mąż ze wszystkich sióstr. Co zaś ja wróżę, zawsze się sprawdza. Mówiłem, że zbankrutuję, a oto już mój statek rozbity, płynę na desce, ale ta bardzo krucha... właściwie już tonę.
— I pan to mówi tak... swobodnie? — zdziwiła się Ira.
— Proszę pani, gdybym dojrzał w perspektywie jakiś żagiel ratunkowy, jakąś tratwę, to jeszcze... może... na pewien czas byłbym ocalony, lecz ja widzę dokoła tylko czarne przepaści, w dodatku pełne rekinów — wierzycieli. Już mnie otchłań ciągnie
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/257
Ta strona została przepisana.