ty, białe, śliczności, także jak z sajetu, toto zara dzieciska wymażą czemś paskudnem i będzie szopa. Kto ta słyszał takie hatłasy na ścianę kłaść.
— To nie atłasy, tylko taki piękny papier — poprawił Powalski.
— He, he! wiem, aleć to szkoda. I te landszafty na ścianie, wcale dobrodzieju okazałe są.
Rosoławski drgnął. Takie zbeszczeszczenie obrazów znakomitych mistrzów ubodło go.
Powalski pociągnął nosem.
— A skądże to dobrodzieju dym, może z pieca? niby to widyńskie a dlatego dymią.
— To ja zapaliłem cygaro — rzekł Rosoławski. — Może pan pozwoli.
Szlachcic rozstawił szeroko nogi, ręce założył w tył i odrzekł z rezygnacją.
— Dziękuję. W wyzsych klasach się nie bywało, to się cygor nie naucyło palić.
Rosoławski uśmiechnął się i już chował cygarnicę, ale Powalski wysunął rękę.
— Zresztą kiep odmawia, kiedy kiep prosi, a ze to prosi pan to i wezmę... dla zięcia.
— Proszę bardzo.
— He, he, mój syn to teraz wykierował się, wielki dziedzic. Jakie pokoje! Oho! jeden od drugiego ładniejszy.
— Gdzież jest pański syn?
— A chodzi po gospodarstwie, on już taki do tego miłośnik. Ani chybi, że jemu już byczki zafrapowały, abo te trzylatki w stadninie. Piękny inwentarz! On już taki do gospodarstwa od dziecka. Skończył trzy klasy i dalej ani rusz. He, he, pytam się czemu, a on peda tak: „Wolę sochą oraaać, jak do skoły chodzić“, to i na tem stanęło, ale gospodarz to on niezły.
Powalski odprowadził Rosoławskiego do drugiego pokoju i rzekł mu poufnie.
— Uważa pan, jak się stary Trawkowski raduje z dziedzictwa syna? Ale to wszystko w rumel kupione za moje pieniądze.
— Jakim sposobem?
Szlachcic znowu rozstawił nogi.
— A takim, że to wiano mojej córki; Trawkowski młody wzioł za nią całe ośm tysięcy.
— No, ale reszta jego.
— Ii... ot! troszkę stąd, a to stąd, jak to bywa po somsiedzku. Ale i on miał, po sprawiedliwości, miał trochę gieldu.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/268
Ta strona została przepisana.