Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/271

Ta strona została przepisana.
XVIII.

Po powrocie Rosoławskiego na Litwę, rozmowa pomiędzy nim i Denhoffem trwała krótko. Ryszard dowiedziawszy się, komu i w jakich warunkach Wodzewo sprzedane wpadł w rozpacz.
— Ja pana nie upoważniłem do takiego czynu — wybuchnął. Pańskie obietnice utrzymania majątku spełzły na niczem, to tylko mrzonka dla mnie, aby mnie zwieść, aby mię łudzić!! Ale stało się! nieszczęście! Trzeba było jednak sprzedać komuś odpowiedniemu, nie tym szlachetkom zagonowym. Boże mój, czego ja dożyłem!
— Nie rozpaczaj, bo jakkolwiek z Wodzewa nie zostało ci prawie nic, gdyż wszystko pochłonęły długi, ale gdybyś ty jeszcze dotąd był właścicielem tego majątku, to już nie chcę domyślać się końca. Ja cię wyratowałem. Trudno przecie, żebym oddawał ci to, co dla mnie zostało ze sprzedaży, musiałem odebrać swój wkład.
Denhoff długo milczał. Głowę o wytwornym profilu, spuścił na piersi, ręce miał załamane kurczowo. Cała postać jego wyrażała ból tragiczny.
Zapytał głucho.
— Kiedy przyszłą mi moje rzeczy? żeby chociaż... dobrze opakowali.
— O jakich rzeczach mówisz? Garderobę wszakże masz z sobą.
Ryszard podniósł błędny wzrok.
— Ale moje pamiątki, meble, obrazy, no, wszystko co w domu zostało.
Rumieniec przemknął przez twarz Rosołowskiego, rzekł ostrym tonem.
— Wodzewo sprzedane z całkowitem umeblowaniem.
— Jezus Marja! Czy, czy to możliwe? — jęknął młodzieniec... Jakto wszystko? Wszystko sprzedane?...
— Wyłączyłem tylko parę koni, tych kasztanów i nowy powóz dla siebie. Przyda się tu, w Osowce.