Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/272

Ta strona została przepisana.

Denhoff wstał, był straszny, patrzał nieprzytomnie na cyniczny uśmiech Rosoławskiego. Nagle skoczył jak wściekły i porwał byłego opiekuna za ramię.
— Mój klęcznik z obrazem po matce, mój klęcznik! Gdzie on jest? — ryknął ze zdławionej piersi.
— Klęcznik, ten rzeźbiony? Stoi w sypialni, jak stał, to także mebel.
— Więc... Boże mój! więc i to mi zabrano... i to?...
— Nie egzaltuj się mój drogi. Powtarzam, że sprzedane Powalskim... wszystko, nawet jednej serwety nie wyłączysz. Chciałem kupić parę rzeczy, ale nie dają.
Denhoff ścisnął głowę dłońmi, zamknął powieki. Z ust jego wydobywał się chrapliwy szept.
— Boże; Boże! Matko moja... ty na mnie wejrzyj... na moją krzywdę. Nie karz mię tak okrutnie.
Łzy obfite spłynęły mu z oczu.
Stał tak, jakby kontuzjowany, głuchy prawie na słowa Rosoławskiego, który mu opowiadał o Powalskim i Trawkowskim, o tem, że się zgorszyli obrazem Żmurki i posągiem bogini Venus. Mówił dowcipnie, jakby chcąc pupila swego zabawić. Drgania nerwowe wstrząsały ciałem Ryszarda. Gwałtowny ruch! ręce oderwał od bladego czoła, spojrzał nienawistnie i krzyknął.
— Ja to wydobędę od nich, ja to muszę wydobyć! Mój klęcznik po matce... moje pamiątki, muszę, muszę! Dziś, zaraz jadę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Południe było upalne i mgliste, zanosiło się na burzę. Przed ganek dworu wodzewskiego zajechała bryczka, najęta na stacji w Sołowie. Wysiadł z niej „panicz“ blady, zmieniony bardzo, opłacił furmana i wszedł do domu.
W przedpokoju spotkała go jakaś postać kobieca, niebrzydka, lecz pospolita i zakłopotana. Ryszard odgadywał, że to pokojówka, chciał prosić, by mu zdjęła palto, ale zrobił to sam, myśląc o Karolu i Anulce. Czy też oni służą tu jeszcze? Ponieważ kobieta stała milcząc, z rękoma założonemi na piersiach, więc Denhoff skierował się do salonu. Ona weszła za nim.
— Czy mogę zobaczyć pana lub panią Trawkowską? Proszę poprosić — rzekł wyjmując swój bilet.
— Ja właśnie jestem... pani Trawkowska.
Powiedziawszy to, siadła zaraz na krześle.
Denhoff oniemiał, lecz zdumienie jego zwalczył śmiech, załaskotał go tak silnie, że Ryszard z trudem powstrzymał jego wybuch.
— Ach to pani? przepraszam... Jestem Denhoff.
Widząc, że Trawkowska nie prosi go siadać, usiadł sam, krztusząc się od śmiechu.