— Czego pan sobie życzy? Mój mąż i ojciec są w polu.
— Przyjechałem, aby zabrać z Wodzewa niektóre moje rzeczy, co się tu zostały. Pani pozwoli, że ja wskażę.
Kiedy tu już nic panowego niema, to już wszystko nasze, pan Rosoławski wyłączył tylko nowy powóz i parę koni, nie wiem dlaczego, ale z domu nic. Powóz i konie może pan zabrać, bo jeszcze tu są.
— Proszę pani, pan Rosoławski nie wymienił detalicznie w remanencie Wodzewa, co zostawia, co zaś wyłącza, pozatem on nie zna mych pamiątek, które są mi bardzo drogie i które chcę zabrać jako swoją własność.
— Nie, tu już nic panowego niema — powtórzyła uparcie.
Denhoff podniósł się z krzesła.
— Pani pozwoli, że wskażę je naocznie. Najpierw klęcznik z sypialni. Czy jest tam jeszcze?
— Jest, ale dzieci tam śpią, nie można iść, zresztą klęcznika nie oddamy, taki ładny mebel.
— Dla pani on tylko ładny, dla mnie drogi, bo to pamiątka po mojej matce.
— Wszystko jedno, ale teraz on już nasz.
Denhoff tracił cierpliwość.
— Proszę pani, czy pani niema serca? Wszak pani jest matką, ma dzieci, niechże pani mię odczuje. Na tym klęczniku moja matka uczyła mnie pacierza, pierwsze moje modlitwy były skierowane do tego obrazu, przecie to dla mnie skarb, to dla mnie rzecz najdroższa. Te wgniecenia na aksamicie są od kolan mej matki. Ja... ten klęcznik kupię od państwa, jeśli inaczej nie można.
— Nie, panie, my nie sprzedamy. To niema o czem mówić.
Denhoff uczuł, że serce rwie mu się w piersiach. Nic nie powiedział już tylko poszedł w głąb domu, jak lunatyk. Trawkowska szła za nim w ślad w ślad. W palarni Ryszard wskazał na szafkę rzeźbioną z hebanu, zdobną w bronzy stylowe.
— W tej szafce są moje listy prywatne, może mi pani otworzy, chcę je zabrać.
— Nie mam klucza, zresztą nie można.
— Cóż pani zależy na cudzych listach?
— To już moja rzecz, ale ruszać nic nie dam.
— Więc i albumy pełne moich kart pocztowych i album z fotografjami i tego mi pani nie odda? Pani chyba żartuje? Co to jest? — wolał Denhoff zirytowany w najwyższym stopniu.
— Powiedziałam odrazu, że tu już nic do pana nie należy, to wszystko nasze.
Ryszard poszedł dalej, Trawkowska za nim.
— Pilnuje mię... jak złodzieja — szepnął do siebie przez zwarte zęby.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/273
Ta strona została przepisana.