W sali stołowej zauważył już szkody; obdarty kawał pięknej tapety, waza cenna z sewrskiej porcelany nadtłuczona, kredens wspaniały, stylowy miał nacięcia nożykiem nisko nad ziemią, widocznie przez małych Trawkowskich. Na kredensie leżała szeroka, srebrna opaska, z pięknym złotym monogramem. Ryszard wziął bez pytania.
— To jest obrączka na serwetę, służyła mi przez cały czas nauk za granicą. Chyba mi pani tego nie zabroni wziąć?
— Owszem, to także zaliczone do remanentu naczyń stołowych do obrusów i serwet. To już nie pana — rzekła Trawkowska z flegmą, wyjmując obrączkę z rąk Denhoffa.
Spojrzał na nią wzrokiem pobłażliwym, wzrokiem niemal policzkującym, jak na kogoś, nad kim trzeba się litować.
Bez słowa wszedł do gabinetu. Popatrzał na biurko, na fotografję Dory, stojącą na nim, potem na swój napis w ramach „Ora et labora“ i bezwładnie upadł na fotel. Twarz schował w dłoniach.
— Nie, ja się nie rozpłaczę, ja... się tu... przecie... nie rozpłaczę... Boże!
Siedział chwilkę, usłyszał szmer i odkrył oczy. Na otomanie siedziała Trawkowska z założonemi rękoma, nieruchoma, bierna.
Wzruszył lekko ramionami i zaczął przeglądać papiery.
— Tam są rachunki mojego męża, niech pan nie pomiesza.
— Proszę się nie lękać. Czy pani i na tej fotografji także coś zależy? Chciałbym ją zabrać — rzekł wskazując podobiznę Dory.
— Samą fotografję można, ale ramka zostanie, bo tu ja będę włożona.
— Pani się fotografowała? Doprawdy w Sołowie?
— Nie, w Warszawie.
— Ooo!
Trawkowska wyjęła portrecik Zborskiej z ramki ozdobnej i oddała go Ryszardowi, nawet się do niego uśmiechnęła.
— A dlatego coś pan wycyganił. To smoła z pana!
— Zabieram tylko swoją własność, niech pani o tem nie zapomina i... raczy wyrażać się... oględniej. Pozabieram również i te duże fotografję ze ścian, ramy państwu zostawię — dodał sarkastycznie.
— Nie, tamtych nie dam. Tę pannę miałami i sama wyrzucić, więc dlatego oddałam.
— Ależ fotografję w ramach są to zdjęcia amatorskie z Worczyna i innych miejsc, zupełnie dla pani obojętnych, osoby na grupach, moi znajomi i przyjaciele, chyba panią nie obchodzą? fotografję w albumie również, karty, listy, przecież to śmieszne zostawiać dla siebie takie rzeczy.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/274
Ta strona została przepisana.