W Worczynie, podczas obiadu, Paszowski opowiadał zgromadzonej rodzinie o bytności swej w Sołowie, na jarmarku. Poznał tam nowych właścicieli Wodzewa. Pan Wojciech mówił.
— Kilku ich tam było, zięciów, synów, szwagrów, panie mój, każdy czerwony, tęgi, zdrowy chłop, że choć do cepa. Ten Sałaciński, źle się nazywa, za wiotko, powinien być Sadłoski albo Szynkoski, bo tłusty i jędrny jak tur. Opięty w jasno kawowe ubranie, tak szczelnie, że aż na nim pęka, buty z cholewami lakierowanemu świecą z daleka, kurta, panie mój, kapie od szamerunków, ręce trzyma odstawione szeroko w łokciach, pewno dla tego, żeby lepiej widzieć jaką ma figurę. Siedząc, nogi ustawia daleko od siebie, a ręce, tak samo wydęte w ramionach, opiera na udach. To taki, panie mój, zaściankowy szyk, przytem krew tryska prawie z policzków, wąs najeżony pachnie fiksatuarem i dopiero jest z niego „piękna mężczyzna“, wszystkie szlachcianki za nim się oglądają.
— Ależ go pan rysuje! Wybornie! jakbym widział takiego zagonowca z pretensjami — rzekł pan Turski.
— Bardzo niesympatyczny typ — dodał Paszowski. — Był gdzieś ekonomem, teraz ożenił się z Powalską z Szufli i już chce być dziedzicem. Fanfaron wielki.
— Jakaż jest ta Sałacińska, podobno była za granicą? — spytała Ziula.
— Ee! „I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu“ — mówi przysłowie. Widziałem ją jak szła przez rynek, suknię podniosła aż do pasa, ale halka długa i suta, krzycząca gwałtu swym kolorem, ciągnęła się po piasku, to także taki szufloski nie wykorzeniony szyk, głowa już w modnych lokach, tylko że cała figura zatacza się jakoś nie elegancko. At sobie „pacunelka“, nawet nie brzydka.
Pan Wojciech jął opowiadać, jak stary Trawkowski głosił w Sołowie, że będzie sprzedawał część mebli z Wodzewa i radził się jakby sprzedać... tapety, bo są „piekne a dzieciska pomażą i porobią z nich mapy“.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/277
Ta strona została przepisana.
XIX.