— Poradziłem mu, żeby kwaczem umaczanym w gorącej wodzie przeciągnął po ścianach, to rolki odwilgną, wtedy się je pozdejmuje, zwinie w trąbki i sprzeda.
— Wyborna rada! — śmiała się Ira.
— Dalibóg! tak z niego zakpiłem, nie wiem, czy się na tem poznał czy nie? Ale z firanek do okien, z których każda kosztowała wyżej stu rubli, Trawkowska porobi sobie balowe suknie, za to ręczę, do potomności przejdą, te tkaniny frankowe!
Paszowski i Turski zaczęli sobie przypominać czasy, kiedy jeszcze Trawkowski był zwykłym szlachcicem mizerakiem we wsi Zaokopowo, położonej obok Wodzewa. Sam wówczas orał i siał, gdy zaś ojciec pana Turskiego, dziadek Marysia, kupił kiedyś woły w Sołowie, Trawkowski sam się ofiarował przypędzić do Worczyna, za co dostał poczęstunek, ale poprosił jeszcze o parę groszy na piwo, uzyskawszy zapłatę, odszedł wielce zadowolony z zarobku.
— Niech tato opowie o tem weselu, na którem był — przypominał Teoś.
— A to, panie mój, w Szuflach u starego Powalskiego. Wychodziła wówczas za mąż, najstarsza córka, Teresa. Kochała się nieboraczka w jakimś tam chłopaku, pewno w takim, co to też jest „piękna mężczyzna“, ale w biednym, ojciec zaś nie uważający na amory córki, wydawał ją za starszego lecz bogatego sąsiada. Mnie zaprosili na to wesele. Więc, do wszystkich aniołów niebieskich! i ziemskich, jak już odbyła się ceremonja błogosławieństwa i wyszli na ganek przed odjazdem do ślubu, panna młoda w bek. Płacze niebożątko, a szlocha, a zanosi się, że litość brała patrzeć na nią. Matka i my wszyscy uspokajamy, jak kto umie, tymczasem ojciec, stary Powalski, pogroził jej pięścią i zawołał: „Cicho! pamiętaj Terecha, bo kozicą“. Groźba wybicia kozicą czyli trzonem od bata, poskutkowała na zahukaną dziewczyninę, zlękła się i ucichła. Pękaliśmy ze śmiechu. Tak było z córką najstarszą, teraz już najmłodszą wysłał za granicę na naukę. Świat postępuje! tylko nie wiem, czego ona się tam uczyła, bo dalibóg nie wygląda na inteligentną. Ale to zdrowa generacja, świeża krew, kulturę wchłoną prędko, właściwie trzebaby ich popierać, lecz jeszcze rażą.
— Tacy ludzie, taka młoda szlachta jak ci Powalscy, Sałacińscy, Trawkowscy, zaleją całą okolicę — rzekł Turski ze smutkiem — stare zaś i znane rody polskie zanikają powoli jeden za drugim, synowie ich opuszczają zagon rodzinny po dziadach i pradziadach. Nie wesołe dla nas horoskopy.
Jestem pewny, że ten Powalski myśli o zagarnięciu z czasem i Worczyna, przez ożenienie się kiedy którego z nich z jaką Turską — mówił Paszowski.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/278
Ta strona została przepisana.