z motywów ludowych; nagle rozległy się po lesie słodkie tony muzyki z „Opowieści Hoffmana“, czar wionął potężnie, zasnuwał marzeniem cały las i zebranych w nim ludzi. Alei oto jeszcze jeden urok bezmierny; jakby gwiazdy spadły z niebios na trawę, tak zamigotało dokoła mnóstwo robaczków świętojańskich. Świeciły opalowo, jak blade szafiry, jak jasne przezrocze szmaragdy, jakby złotosrebrne drobniuchne płomyczki. Aż las zajaśniał tajemniczą smugą świetlaną. Było coś tak niezwykle pięknego w tem rozedrganem, błyskotliwem podłożu leśnem, taki olśniewający przepych natury, że wszyscy stanęli niemi z zachwytu. I cisza trwała w głębinach strojnego lasu, cisza uroczysta. Migotało niebo i migotała ziemia. Tam gwiazdy mrugały sennie, wabiąc upoiście, tu cicho przesuwały się świetliki z krzaku na krzak, po trawie czasem trysnęła żywa gwiazdka wzlatując wyżej aż na gałęzie.
Denhoff stał obok Dory i patrzał. Nagle pochylił się, na zbierał pełne garście robaczków i sypnął je na włosy dziewczyny. Krzyknęła lekko a zadrzała, ale już patrzano na nią. Szmer podziwu uświadomił Dorcię, że jest piękną, nie strząsała robaczków, które ułożyły się nad jej czołem w kształcie djademu, czy korony z gwiazd. Denhoff obsypywał ją wciąż, złocił dziewczynę dla siebie, nie dbając o nikogo. Ona była nieco zmieszana, co dodawało jeszcze powabu jej postaci zupełnie bajecznej. Świetliki lśniły na jej włosach, nad czołem, na spuszczonych warkoczach, kilka uczepiło się na blado niebieskim batyście jej sukni, a wszystkie migotały ślicznie, rzucając na delikatną twarz Dory refleksy niesłychanie subtelne, czyniąc z niej niby wieszczkę swoją.
Oczy Dorci pod wpływem tych mistycznych świateł miały w sobie także gwiazdy promienne, błyszczały szafirami i ogniem. Ładniejszej, bardziej czarującej dekoracji nie można było dla Dory wymarzyć. Ona to czuła instynktem, chociaż się nie widziała. Wdzięcznie patrzyła na Ryszarda za to, że ją tak ukoronował, I stała wykwintna, młoda jak zorza, pełna finezji, malownicza, zapłoniona trochę, jakby pod wpływem ogólnych zachwytów.
Obraz ten uplastyczniła cicha muzyka i odległy śpiew słowika. Cały las z tą dziewczęcą postacią był zaczarowany.
— Wyglądasz Dora, jak sen błękitny — rzekł Maryś.
— Albo lepiej jak Psyche oczekująca Erosa, również promiennego, — zauważył Paszowski. — To jest żywy obraz z Olimpu, nie ze świata.
— Wieszczka tajemniczych światów, — boginka cudnych nocy i... miłości — egzaltował się Miecio Korzycki.
Ale Denhoff zaprzeczył.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/36
Ta strona została przepisana.