Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/48

Ta strona została przepisana.

— O lekki — potakiwał Paszowski.
— Ofiarował trzy tysiące rubli na ołtarz — chwalił się ksiądz.
— Już go proboszcz naciągnął.
Ksiądz pogładził czuprynę.
— Ha, robi się co można. Ołtarz obstalowany, a nie było skąd wziąć pieniędzy. Niech będzie jego funda. Każdy dwór ma teraz swój ołtarz.
— Jak on tak zacznie od ołtarzy i stalli, skończy pod kościołem — bo strasznie puszcza i daje się naciągać — mówił Paszowski.
— Dlaczego pod kościołem, może stanąć najwyżej przed ołtarzem na kobiercu.
— I to pono niedługo, jak słyszymy.
Dumka z salonu brzmiała teraz huczną, skoczną melodją. Fortepjan akompanjował z taką werwą, że zdawało się, pękną mu struny. Niby teorbany kozacze grzmiały z salonu „U ha!“ „U ha!“ prawdziwie stepowe, kończyło każdą strofkę.
Panowie właśnie rozegrali partję. Przeszli do salonu.
Tu panował jakiś nastrój. Maryla siedziała za olbrzymią palmą i wychylona przez otwarte okno, zdawała się być uniesioną w zaświaty. W głębi salonu połyskiwały kocie oczy pani Amy Lubockiej. Zasunięta w fotelu zakrywała sobie twarz wachlarzem jakby pragnąc być niewidzianą. Na kanapie w rogu młodzi hrabstwo Skórscy szeptali z sobą, zapominając o świecie całym. Denhoff śpiewał. W mętnem świetle jednej lampy osłoniętej perłowo błękitnym jedwabiem, postać jego rysowała się nikle, zwłaszcza twarz ginęła prawie w mroku. Błyskały czasem szkła binokli i białe palce na klawiszach były dziwnie wydłużone jak węże.
Cała sylwetka rozpłynięta, zda się, w błękitnym zmroku, miała jednak wyraz i plastykę.
Tchnął tajemniczą zadumą, czy melancholją, ale coś niepokojącego okalało go, jak wiew szczególny nie widoczny, lecz odczuty. Stygmat smutku i dalekich przeznaczeń. Piętno wiecznej tęsknoty, jakiś zew rozełkany, nabrzmiały żalem, niby z kurhanów ukraińskich sugestją przeniesiony. Wołały, burzyły się i łkały spazmem klawisze, pod wężami jego palców. Pieśn biegła targana zawieją uczuć coraz potężniejsza, jęcząca skargą i brawurą niesłychaną.
Paszowski, nie łatwo podlegający nastrojom, uległ tym razem. Patrzał, słuchał, wreszcie szepnął jakby do siebie:
— On jest teraz tylko z sobą. To marzyciel.
Nachylił się do niego Turski:
— Patrzy pan na Denhoffa? — szepnął. Co to jest za typ? Nie szablon w każdym razie. Ale co?