nie ochłonęli; środkową nawą tego gmachu drzewnego szli bez słowa, oczarowani samotnością zupełną, cieniem głębin potężnych, wartkim pulsem własnej krwi. Maryla zadyszana, w otwarte usta łapała powietrze, serce jej biło, drżała jak schwytana jaskółka.
Będzie skandal napewno, ale niech się dzieje co chce!
Maryś nie wytrzymał. Przyciągnął ją silnie do siebie.
— Cóż pan znowu wyprawia?
— Marylo... Panno Mary, niech pani już dziś powie, powiedz nareszcie, o co już tak nieskończenie dawno prosiłem.
— Pan to tylko umie prosić — szepnęła niecierpliwie.
— Względem pani pozostaje mi tylko to jedno.
— A względem... Amy?
— Nie mów mi o niej! — wybuchnął. Niech pani jej do nas nie przyrównywa.
— Jednak pan się w niej kocha.
— Litości, panno Marylo! Pani tego nie zna i nie rozumie. Ja kocham panią i tylko panią. Takie zaś Amy nie rachują się.
— Owszem, ja wszystko rozumiem. Cały stosunek wasz rozumiem. Jabym ją zabiła!
Taka wściekłość była w głosie i twarzy Korzyckiej, że Turski aż się zdziwił.
— Panno Marylo, proszę się uspokoić. Nienawidzisz jej, więc... więc to dowód, że mnie kochasz. Powiedz, przetnij już tę niepewność, powiedz!
Niski głos Marysia, przepojony wzruszeniem, odurzał Marylę.
— Powiedz droga pani moja. Czemuż się wzdrygasz?
— Bo ja pragnę czegoś takiego, wie pan, nie umiem wyrazić; czegoś szalonego, gorącego, chcę zwarjować i żeby pan zwarjował. Tak pragnę, okropnie pragnę szału.
— Marylo moja!
— Ale wszystko to dostaje się tej wstrętnej Amie. Pan za nią... szaleje, a mnie konwencjonalnie oświadcza się. To takie nudne!
— Panno Mary! Zastanów się co mówisz. Dzieciaku kapryśny. Ja panią chcę za żonę, tyś moja jedyna, cóż w porównaniu z tobą jest Ama? Kokietka, awanturnica, z którą nie tylko ja... Panią, ciebie, Mary ja szanuję.
— Nie chcę żadnego szanowania, chcę szaleć!
Wtem zamajaczył przed nimi jakiś cień, rozległ się szmer przytłumiony i szybki oddech.
— Kto tu? — zawołał Turski.
Cisza. Cień przysunął się bliżej. Maryla gorączkowo chwyta rękę Turskiego.
— Kto tu jest? Proszę bez mistyfikacji, ja się duchów nie boję.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/51
Ta strona została przepisana.