Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/55

Ta strona została przepisana.

Znowu ten sam ruch dłonią ogarniający ucho.
— Wybaczy hrabia, ale dziś nie mogę mu towarzyszyć — huknął Maryś.
— O, pahdon! pahdon! Nic nie szkodzi. Zatem dowidzenia.
— Uszanowanie!
Zaledwo jednak Maryś odszedł kilka kroków, gdy usłyszał za sobą klekocący, nosowy głos hrabiego.
— Eeee! panie Tuhski, pahdon.
Maryś stanął. Hrabia podszedł do niego, wziął go poufale za klapę od tużurka i przysuwając twarz do twarzy Turskiego mówił.
— Eee! pahdon, że się wthącam ale chcę ostrzedz pana i ee, pa... pana Denhoffa przed Gutkiem. On ee, będzie panów atakował o pożyczkę. Wiem napewno. Pahdon!
— Omyli się co do mnie. Ja go już znam. Ale dziękuję hrabiemu.
— O, phoszę, phoszę. Do widzenia!
— Paradny ten Skórski! — I co się w nim podobało pani Alinie? Szczególne! — rozmyślał Maryś. — Jak oni z sobą mogą szeptać, chyba przez trąbę? Ha! Widocznie się rozumieją.
Postanowił odjechać. Na werandzie spotkał Marylę. Zaczerwienione jej oczy wyrażały gniew i wstyd.
— Ładne o nas pojęcie będzie pan miał — rzekła smutno. Takie sceny! Mnie już to dławi.
Zrobiła gest rozpaczy. Poczem nagle podała mu rękę.
— Pan odjeżdża? To dobrze, niech pan dłużej na to wszystko nie patrzy.
Turski przycisnął do ust jej miękką dłoń.
— Czy pańskie siostry... panna Ira... Zborskie... panny Turskie nigdy do nas nie przyjadą? — spytała niespodziewanie.
Maryś zmieszał się, było mu niesłychanie przykro. Nie wiedział wprost co odpowiedzieć.
Maryla wpiła w niego badawcze spojrzenie. Paliły go jej oczy.
— Rodzice nasi nie bywają u siebie, — ale wizyta należy nam się od państwa. Bo inaczej, jakże to wygląda? Pan to rozumie!
Turski był zakłopotany. Rzekł poważnie.
— Tak, ja myślałem o tem. Ale rzecz jest już przedawniona i teraz kiedy ja się o panią staram, trudno mojej rodzinie rozpocząć z państwem sąsiedzkie stosunki. To stać się może już tylko w jednym wypadku.
— Mianowicie?
— Gdy zostaniemy narzeczonymi.