Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Niech pani dłużej nie męczy siebie i mnie. Ja pragnę szczęścia pani.
Nic nie odrzekła. Pożegnali się, Turski odjechał. Maryla wolno wracała do domu. W tem trzasnęło okno. Wyjrzał Koszycki i krzyknął.
— Cóż, prędko doczekamy się mezaljansu? Kiedyż zostaniesz panią na Turowie. Co!? Ha! Jak nie wiem co!
Maryla wzruszyła ramionami.
— Co! Ha! Już ojcu nie raczysz odpowiadać? Ładne zasady wpaja w ciebie ten... szlachetka.
Gniew okropny zamigotał w oczach panny Korzyckiej. Stanęła na schodach ganku i wołała śmiało.
— Turski właśnie przewyższa nas etyką, i to on nie ja zrobiłby mezaljans. Wszyscy tak ocenią! Wszyscy! Po tem co papo i Gutek wyprawiają, nikt się tu więcej nie zjawi z zamiarami, nikt! Już i tak nikt prawie u nas nie bywa bo... bo się, nas wstydzą...
Łzy nie dały jej kończyć. Z płaczem pobiegła na górę do swego pokoju.
Turski tymczasem, jadąc, gnębił się uporczywą myślą — serce mu raniła gorzka i ostra prawda, że ojciec jego, uważając małżeństwo syna z panną Korzycką za mezaljans, z powodu opinji tej rodziny, będzie się opierał stanowczo, gotów nawet zabronić. Co wtedy? Byle ona mnie kochała prawdziwie — myślał — ja dopnę celu i ojca przekonam. Tylko ta walka zapowiada się z obu stron. Ja ją zmogę, lecz Maryla?... Przy takich wpływach... przykładach. Wezmą ją na zimę do Warszawy, za granicę wywiozą, znajdą dla niej drugiego Skórskiego, wyjdzie zamąż i... skończone.
Turski zmagał się z sobą, drażnił. Zły i chmurny dojechał do domu, ale gdy wolant stanął przed gankiem, zbudził się z zamyślenia i krzyknął.
— Do Worczyna!