Gdy wolant Turskiego toczył się przez pola wodzewskie, stangret rzekł do zamyślonego pana, pokazując coś biczyskiem.
— Ot już i zasypują rów graniczny.
— Jaki rów?
— A ten co pan Denhoff kazał kopać niedawno. Miały być wszystkie granice Wodzewa okopane, już zrobili większą część, a teraz zasypują.
Podjechali bliżej. Istotnie kilkunastu chłopów z łopatami zasypywało głęboką i szeroką fosę, dozorował stary karbowy.
— Co to robicie? — spytał Turski, przystając.
Karbowy zdjął czapkę i śmiał się.
— Ady rów zasypujem, bo się dziedzicowi niepodobał, powiada, że lepiej drzewami wysadzić granicę. Tak i zasypujem a Bóg da, to może znowu będziem odkopywać.
Karbowy był widocznie więcej ubawiony kaprysami swego pana niźli zbudowany, bo rzekł jeszcze z całem przekonanniem.
— U nas to tak, panie dziedzicu. Szyj i pruj, znowu szyj i pruj. Jaśnie pańska wola i basta.
— Czy pan Denhoff w domu?
— Gdzieżby! Dziedzic w Worczynie.
— A pan Wroński!
A pan rządca już tydzień w Warszawie siedzi.
Turski pojechał dalej.
— Zmarnuje ten Ryszard siebie i Wodzewo — myślał.
W Worczynie zastał jak zwykle Denhoffa z Dorcią na ławce w alei lipowej. Powitał ich i wszedł do domu. Ale tu długo nie mógł nikogo znaleźć. Ziula i Ania wywoływały fotografie, zamknięte w jakiejś improwizowanej kamerze. Ira malowała w swoim pokoju. Maryś poszedł do siostry. Był rad, że ojca nie zastał, pan Turski bowiem wyjechał na zwykły objazd majątku. Maryś wolał rozmówić się najpierw z matką i siostrą. Zastał Irenę samą. Siedziała przed sztalugami w fartuchu malarskim, wykończając jakiś obraz dużych rozmiarów.
Po przywitaniu i kilku słowach wstępnych, Maryś opowiedział
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/58
Ta strona została przepisana.
X.