— Brawo! Sprytna bestja! Może się pan z temi pieniędzmmi pożegnać, bo pewno bez żadnego dowodu dane. Prawda?
— Nie upominałem się nawet.
— Więc tembardziej — kaput! Gutek nie lubi oddawać; długi, jeśli są na nie dowody, spłaca stary, młody się tem nie zajmuje.
Podczas obiadu Turski podniósł kwestję przyjazdu biskupa oraz konsekracji nowego kościoła w Okorowie. Denhoff zawołał:
— Urządzimy banderje! Prawda panie Marjanie? Trzeba będzie przystroić chłopów odpowiednio, każdej partji dać dowódcę i hajda! Trochę się zabawimy w narodowość.
— Trzeba o tem pomyśleć. — Wobec sytuacji politycznej możemy sobie na to pozwolić. Ale starzy się krzywią. Mój ojciec nazywa to „szukaniem guza“.
— Pański papo jest konserwatysta, nie lubi wszelkich nowych porywów — ale ulegnie i on. Muszę zapowiedzieć Wrońskiemu, żeby mi konie wyglądały jak spławy. Całą stadninę wyprowadzę w pole.
— Mówi pan jak o pospolitem ruszeniu. A cóż pan Wroński?
— On?! To wielki pan. Jemu za ciasno w Wodzewie. On powinien być księciem nie rządcą, pardon... administratorem.
— Niech pan mówi śmiało, jego tu niema. Ależ pana zawojował!
— Widzi pan, on mi imponuje.
— Czem? — spytał Maryś.
— Czem? no jakże, no wszystkiem.
Denhoff plątał się. Ale Turski nie ustąpił.
— Czem taki Wroński może imponować? chyba tem, że odgrywa tu rolę właściciela, nawet więcej, gościa, w dodatku bardzo kosztownego! Co on tu robi? Tylko śpi, czyta pisma, dobrze je, jeszcze lepiej pije i znakomicie pali. Niech się pan przyzna, czy on tu nie więcej używa niż pan?
Denhoff roześmiał się.
— A prawda! Ja na kolację jadam kaszę na mleku, a dla rWońskiego robią rostbify na winie. Ja pijam zwykłe piwo, on zaś wina węgierskie, francuskie. Sprowadza je z Warszawy i narzeka, że są za młode. Ja nie palę wcale, więc Wroński wypala moje cygara, które mam dla gości.
— I za to wszystko rachunki panu podaje?
— Rozumie się.
— To niech się pan spodziewa, że rychło zdmuchnie on Wodzewo jak dymek a z nimi i pana.
— Jakto! Dlaczego pan tak mówi?
— Pan się pyta! Przy takiem nadużywaniu inaczej być nie może.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/65
Ta strona została przepisana.