— Dixi panie! Solidarność powinna być. Walimy gremjalnie i... do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich, będziemy wyglądali...
— Jak szarża warjatów — mruknął Bronisław.
— Pomarańczowych... — zaczął Maryś lecz zgłuszył go Paszowski.
— Jak pułki księcia Józefa na rewji.
— Pan naturalnie chodzyńskiej banderji nie poprowadzi. Gdzieżby?... — zagadnął Turski Bronisława.
— A tak, zgadł pan. Dowódcą będzie mój rządca.
Weszli na oszkloną werendę. I tu odbywała się narada. Turski i Brewicz z Woli-Wierzchlejskiej rozmawiali siedząc na plecionej sofce. Turski szczupły, blady, z dystynkcją w całej postaci i zakłopotaną nieco uprzejmością w twarzy. Widocznem było, że idzie za prądem ogólnym z konieczności, bez przekonania, ociągając się. Mówił szeptem, jakby w obawie szpiegów. Brewicz, szlachcic tęgi i czerwony, z wąsami jak lisie ogony, kręcił się niecierpliwie i sapał. Nareszcie nie wytrzymał.
— Niech mnie obuchem, panie szacowny, jeśli nie przesadzasz. Przejaskrawia pan całą sprawę, czyniąc z niej wypadek polityczny. A to przecie zwykła tylko heca powitalna, nic więcej.
Turski z niepewną miną gładził dłonią przerzedzone włosy.
— Dla nas to tak, ale nie dla wszystkich. Ja nie przepowiadam dobrych rezultatów.
— Ja również — podchwycił Perzyński.
Maryś rzucił na niego kwaśne spojrzenie.
— A jednak banderję pan będzie miał — rzekł Turski, ojciec.
— Będę, bo mówiłem właśnie panom...
— Że jeśli się wlezie między wrony, trzeba krakać jak i one — dokończył Paszowski.
— Ach! Co znowu! Tss... Mówiłem inaczej, a pan zmienia. Co znowu!
— Wszystko jedno — zapewnił Turski. — My tu jesteśmy w takiem samem położeniu, więc się nie obrażamy. To razem wziąwszy zwie się solidarnością.
— Mówicie w takim tonie, że już lepiej nazwać — owczym pędem — żartował Paszowski.
Brewicz wstał z kanapki. Uścisnął rękę Turskiego i rzekł bez zapału.
— Więc, panie szacowny, suma sumarum zgadzacie się. Tak trzeba, i w imieniu okolicy dziękuję. Pan będzie nam biskupa witał słowami, a kto przed frontem banderji?
— Ja do usług. Na rozkazy!
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/72
Ta strona została przepisana.