Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/74

Ta strona została przepisana.
XIII.

Pan Wojciech Paszowski czynił energiczne przygotowania do swego — jak mówił „ostatniego występu“. Stary i nędzny dworek w Tylemego, tonący w gąszczu dzikich róż i malw, rozkwitłych teraz jak pucałowate twarze dziecinne, pełen był rozkazującego głosu pana. Na ganku podpartym drewnianymi słupami, które starość pokrzywiła, że wyglądały jak zreumatyzmowane nogi, ślęczał od rana do nocy żydek, krawiec. Szył granatową czamarę bramowaną suto żółtem suknem, odnawiał przytem jakąś starą rogatywkę. Pan Wojciech strofował go bez przerwy, ale cierpliwy Berko odpowiadał z flegmą.
— Nuu! Co godny pan chce? Taki paradny mundur co i sam naczelnik powiatu takiego nima. Ajej! Jeszcze źle?!
— Źle safanduło! Widzisz? Leży to na mnie jak twój chałat. Wcięcia niema, żadnej formy. Partacz jesteś!
— Kto tam na kuniu będzie widział wcięcie w mundur. Nuu! Na godnego pana będą patrzyć, nie na wcięcie.
— To jest czamara, nie mundur. Słyszysz Berko?
— Dlaczego nieee? Niechaj będzie czamara.
Wewnętrzny układ domu pan Wojciech rozstrząsł ze szczętem. Wyciągał z odwiecznej skrzyni stęchłe manatki i szykował z nich uniformy dla swych dwóch parobków, nazywał ich już adjutantami.
Gospodyni, stara Kacprowa, za głowę łapała się z przerażenia na widok tego nieładu. Pan Wojciech i z nią dał sobie rady.
— Cicho babo, nie marudź. Wszystko wygładzi się, gdy burza minie. A teraz — Wici, Wici! rozumiesz ty to. Do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich!
— Ola Boga! Pan tak prawi, niby o jakiej wojnie, a to tymczasem ojczulek nasz, biskup przyjeżdża. Nie godzi się świętą osobę z takim harmidrem przyjmować.
— To też cicho siedź, moja Kacprowa, bo nic babom do biskupa. Dixi!
— Cóż to pan już i bierzmowania nam broni? Rety pańskie!