Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/80

Ta strona została przepisana.

— Mówiłam — dość często.
— Co to gadać! Co sokół to nie czapla.
— Na sokoła także nakładają kaptur.
— Niekiedy zdejmują i wówczas jego arystokratyzm ducha i rodu bierze górę, zwycięża głupie stado.
— Nie wiedziałam, że z pana taki arystokrata — rzekła Dora.
— Przecie „panicz“ — zaśmiał się Bolesław.
— Cieszę się tą nazwą, wolę, niż każdą inną, bo zawsze to już ilustruje mnie, nawet na dystans.
I Ryszard podniósł dumnie, głowę. Szkła binokli błysnęły jakoś zwycięsko, miał minę pyszną i wielce zadowoloną z siebie samego. Rzekł jeszcze.
— Jako przykład jaskrawy powiem państwu, że Denhoffowie z pierwszemi magnatami mogli walczyć o godności, wysokie urzędy dygnitarskie! i t. d. a każdemu jegomości Kapuścińskiemu lub Kopytce mógł każdy Denhoff baty dać, kiedy chciały choćby dla rozrywki, co zresztą czynił jeszcze i mój ojciec. Na grzbiecie takiego pana jeździło się dowolnie, jeśli kulbaka znudziła. Takie są nasze prerogatywy wobec tych, z plebsu.
Dorcia oburzyła się, Ira wzruszyła ramionami, a Bolesław rzekł:
— Nie — są — ale były. Teraz inne czasy. Batożki nie zginają grzbietów, lecz je prostują do walki. Za późno się pan urodził, bo feudalizm już zdechł, takie zaś bestje nie odżywają.
W tej chwili zatętniało i nagle przed ganek podjechali konno, Maryla i Miecio Korzyccy, poprzedzani przez dwa olbrzymie psy. Na widok gości z Worczyna, Maryla zadrżała, łuną rumieńca spłonęła jej twarz. Ale już Maryś i Denhoff zbiegli ze schodów na powitanie. Lecz nagle zaszło coś nieoczekiwanego. Oto Ismaił-pasza zląkł się stołu z białym obrusem, runął w bok strasznym rzutem i, ściągnięty trendzlą przez Marylę, stanął dęba. Turski przerażony chwycił konia za uzdę, ale zawisł w powietrzu. Powstał krzyk panien na ganku i jeszcze bardziej straszył konia. Paszowski z drugiej strony chciał rumaka ściągnąć do ziemi, Denhoff i iMiecio przyskoczyli również. Napróżno. Ismail darł się w górę rzucając Marysiem jak wahadłem. Położenie było groźne, bo koń stał już prawie pionowo, cudem jakimś Maryla jeszcze na nim siedziała. W tem rozległ się jej głos, względnie spokojny.
— Puścić konia!
Turski puścił cugle i skoczył, chcąc Marylę wywlec z siodła. Ale ona błyskawicznie skręciła Ismaila w bok, że obrócił się na tylnych nogach jakby na piętach, pejczem cięła okrutnie i umiejscowiła konia; pognał jak szalony, prawie ziemi nie dotykając.