Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/81

Ta strona została przepisana.

— Sztachety! Ostrożnie sztachety! — krzyknął Maryś rozpaczliwie.
Ismail-pasza pobiegł do sztachet obsadzonych gęstym żywopłotem, wspiął się i przesadził je, zawisnąwszy w powietrzu, niby rozwiany biały sztandar. Poczem znikł z oczu patrzących.
Turski dosiadł wierzchowca Korzyckiego i popędził, Denhoff i Miecio biegli piechotą. Wszyscy obecni dopadli do bramy przestraszeni w najwyższym stopniu.
Co za odwaga jeździć na takim koniu warjackim — mówiła Dora.
— Ale panna Mary jeździ pysznie i cudny ten koń — rzekła Ira.
A Teoś seplenił.
— Panna Marlila zrobiła nam przedstawienie cyrlkowe, leci bez grluntu pod nogami. Jak spadnie i zabije się, to będzie frlajda, awantura.
— Tofek, nie pleć głupstw! piękna frajda! Jezu Chryste, strzeż od wypadku — desperował Paszowski. Wszystko przez ten przeklęty stół, Korzycki wytoczy mi proces, a pan Marjan uszy obetnie.
— Już wracają — krzyknęła Ira.
Jakoż wracali istotnie. Maryla i Maryś jechali stępa obok siebie. Denhoff i Miecio zziajani podeszli do bramy. Ryszard ocierał pot z czoła.
— Zmęczyłem się. Och! gorąco.
— Poco panowie lecieli? To trludno, konia nie dogonis — rzekł Teoś.
— Czy Maryś zatrzymał? — pytała Ira ciekawie.
— Nie wiemy nic, bośmy ich nie widzieli za górką, dopiero teraz widać, że już po strachu.
— Ismail niedałby się dogonić — zapewniał Miecio. Maryla sama zatrzymała. To piekielny ogier! Ale cóż, nie można go jej wyperswadować.
Turski i Maryla podjechali blisko, ona śmiała się wesoło podtrzymując jedną ręką rozluźnione włosy.
— Wyglądam jak zawierucha, przepraszam za chimery Ismaila — mówiła wdzięcznie.
I wyglądała wdzięcznie z rozwianemi włosami, które czarną burzą otaczały jej ściągłą drobną twarz, zarumienioną teraz i radosną. Oczy fosforyzowały; zdawało się, że to ciemno-fijoletowy aksamit usiany brylantowemi iskrami, tak źrenice były pełne blasków. Karmazynowa amazonka i czarne pióra na kapeluszu wzmacniały jej urodę, podkreślając główną cechę — oryginalność. Wszyscy patrzyli na nią ciekawie.
Razem z koniem, jeszcze wzburzonym jak bałwan morski, ciskającym się wściekle, gryzącym wędzidło, panna Korzycka