Odezwała się Irena.
— A to my z Ziulą i Anią przejeżdżałyśmy przez lasek okorowski, przed owym wiecem — pamiętacie? zwróciła się do sióstr. Jechałyśmy same bez stajennego, było bardzo nieprzyjemnie. Ciągle zastępowały nam drogę gromadki podejrzanych indywiduów, śmiechy, świsty charakterystyczne smagały nas poprostu. Cały nasz ratunek był w poczciwej klaczce Belli, którą Ziula tak ćwiczyła, że linijka prawie nie dotykała ziemi.
— To jeszcze gorzej — rzekł Denhoff — w takich razach jedzie się wolno, z dumą wielkopańską, z lekceważeniem. A tak owi wiecowicze pomyśleli, że panie się ich boją.
— Już wolałam to ostatnie, niż słuchać ich urwisowskich gwizdań a może impertynenckich żartów — zawołała Ania. Słyszałam nawet jak już jeden zawołał — „dokąd to turkaweczki, może do nas na wiec?“. Trącałam tylko Ziulę, żeby prędzej jechała.
A Ziula rzekła.
— Dotąd mam jeszcze sińce na rękach. To szczęście, że byli wśród tych gromad i chłopaki z Worczyna, słyszałam wyraźnie jak jeden zawołał: „nie zaczepiajcie, to nasze panienki ze dwora“ i zaraz tamci ucichli.
— Tylko na pożegnanie krzyknęli do nas „nie będzie już dworów żadnych, ino wszystko zagrody, wszystkie panie, panowie i panienki, skończy się z dworami“ — dodała Ania.
Eee! Oni tam dużo wykrzykiwali, tylkośmy nie chciały słuchać. Ale i pani miała podobno jakiś wypadek w tym rodzaju — rzekła Irena do Maryli.
— Ja? A tak, to jeszcze w maju. Zaczepił mię jakiś drab, także w lesie, zatrzymał mi konia i kazał zejść, z siodła, bo mówił, że mu koń potrzebny. W głębi lasu widziałam ich kilku, pili wódkę i coś jedli. Wszystko, au naturel, na trawie.
— No, i pani uciekła?...
— Pewno, że wolałam to, niż być posłuszną, siesta południowa z nimi nie nęciła mnie, ale pożegnałam ich od siebie... dość uprzejmie.
— Haha! — zaśmiał się Paszowski — słyszeliśmy o tem; ćwiknęła pani różczką przez twarz owego natręta i to tak skutecznie, że ślad niefortunnej zaczepki pozostał mu zapewne na długo.
— Kto to panu opowiadał?...
— Pani masztalerz, który nadjechawszy potem, omal, że nie został zabitym, bo go poczęstowali kamieniami aż miło.
— A tak mścili się na moim masztalerzu, za mnie, za Ismaila-paszę, i za moje dogi, bo wszyscy daliśmy się im we znaki.
Miecio parsknął śmiechem.
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/85
Ta strona została przepisana.